niedziela, 5 kwietnia 2020

Liga Sprawiedliwości. Bez sprawiedliwości - Recenzja

Raczej trudno spodziewać się po „Lidze Sprawiedliwości” tego, że nie będzie to komiks nastawiony na akcję i stricte rozrywkowy. Superbohaterskie drużynówki powstały wszak właśnie po to, by zjednoczeni herosi mierzyli się z wielkimi, nader często kosmicznymi zagrożeniami. Jednak nawet opowieść bez większych ambicji trzeba przygotować na tyle dobrze, by czytelnicy nie sarkali na jej jakość. Ta sztuka nie powiodła się twórcom piszącym „Ligę” w czasach „Odrodzenia”, należało się zatem spodziewać, że tym razem pałeczkę przejmie ktoś inny. Tym kimś okazała się gwiazda DC Comics, Scott Snyder (ze wsparciem dwóch innych autorów). Ostatnimi czasy borykał się ze sporymi wahaniami formy twórczej, sprawdźmy, czy tym razem pokazuje swoją lepszą, czy raczej gorszą twarz.

Konfrontacja z Barbatosem przyniosła nieoczekiwane efekty – bohaterowie zrobili wyrwę w materii wszechświata, co poskutkowało pojawieniem się nowego zagrożenia. Żeby je zażegnać, sformowano cztery osobne grupy, które muszą zmierzyć się z niebezpieczeństwem. Mimo że mają osobne misje, ostatecznie muszą połączyć siły, inaczej świat może przestać istnieć. Nie wszystkim podoba się, że nad całością czuwa Brainiac, jeden z największych złoczyńców w kosmosie. Podobno tym razem można mu jednak ufać, ale nigdy nic nie wiadomo…

To, że komiks nie ma przydzielonej żadnej numeracji, nie znaczy wcale, że można do niego podejść z marszu. To nie jest tytuł dla kogoś niezaznajomionego nie tylko z samą „Ligą Sprawiedliwości”, ale w ogóle z Uniwersum DC. Przede wszystkim wydarzenia tu zaprezentowane są konsekwencją tych, które miały miejsce w „Batman Metal”. Dobrze więc przed lekturą zapoznać się z tym wielkim crossoverem, żeby przynajmniej z grubsza wiedzieć, o co chodzi, kto z kim i dlaczego. Poza tym wypada orientować się w przynależności różnych postaci do poszczególnych grup. Mamy tu między innymi członków klasycznej Ligi Sprawiedliwości, Nastoletnich Tytanów czy Suicide Squad, jak więc widać, przekrój jest szeroki i znajomość dramatis personae może się przydać, a na pewno ułatwi orientację w temacie.

„Batman Metal” miał świetne momenty, ale ostatecznie okazał się przesadnie bombastyczny. Niestety „Bez sprawiedliwości” idzie w podobnym kierunku – zagrożenie, z którym muszą mierzyć się bohaterowie jest naprawdę spektakularne. Tak zwani Tytani Omega (swoją drogą, ta nazwa jest wyjątkowo nadęta, co powiem szczerze, wywołuje niezamierzenie karykaturalny efekt już na samym wstępie) to następne niebezpieczeństwo działające na zasadzie niszczyciela światów. Wiem, że trudno wymyślić coś innego, zwłaszcza jako siłę, z którą musi walczyć cała grupa herosów, ale na litość boską, ileż można? Za kilka lat, gdy prezentowany będzie kolejny wielki story-arc lub kolejny targający Multiwersum kryzys, nikt już nawet nie będzie pamiętał o Tytanach Omega. Taka ich wartość – ich potęga jest jakoby niezmierzona, ale w rzeczywistości jakże łatwo się z nią rozprawić. Więc gdzie tu jakiekolwiek emocje i ciężar gatunkowy? Puff – bańka pryska.

W komiksach typu team-up trudno o odpowiednią rozbudowę charakterów poszczególnych postaci. Dzieje się tak dlatego, że rzadko ktoś wychodzi na pierwszy plan, a twórcy, chcąc schlebić gustom fanów konkretnych osób, dają po trochę czasu ekranowego każdemu. Tak też dzieje się tutaj – Snyder, Tynion IV i Williamson skupili się na akcji, a bohaterowie po prostu są, ale ani jeden nie wyróżnia się niczym specjalnym. Niby nic dziwnego, chociaż można było mieć nadzieję że tacy starzy wyjadacze spiszą się odrobinę lepiej.

Pod względem wizualnym nie ma tu niczego specjalnego, ale też trzeba przyznać, że rysownicy nie odwalili fuszerki. Komiks prezentuje się po prostu kolorowo i ładnie, czasami wchodząc w bardziej spektakularne tony, zwłaszcza w scenach akcji. Te nie są jednak idealne, bo ma tu miejsce zwyczajne dla team-upów przeładowanie – czasami wkrada się lekki chaos i przeładowanie postaciami. Ogólnie rzecz biorąc, jest w porządku.

Jako pomost między Mrocznym Kryzysem (no dobra, sam tak nazywam „Metal”, to nic oficjalnego) a nową serią z Ligą Sprawiedliwości w roli głównej „Bez sprawiedliwości” sprawdza się przyzwoicie. Ale jako odrębna opowieść jest już mocno tak sobie. Brakuje tu większych emocji, bo wiemy, że i tak wszystko musi się skończyć dobrze, skoro za momencik rozpoczyna się już wydawanie regularnej „Ligi”. Sięgnięcie po ten komiks ma sens tylko wtedy, jeśli jest się trochę obeznanym z Uniwersum DC i ma się ochotę na szybką nawalankę. W innym przypadku wybierzcie coś innego.

Tytuł: Bez sprawiedliwości
Seria: Liga Sprawiedliwości
Scenariusz: Scott Snyder, James Tynion IV, Joshua Williamson
Rysunki: Francis Manapul i inni
Tłumaczenie: Maciej Nowak-Kreyer
Tytuł oryginału: Justice League. No Justice
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: wrzesień 2019
Liczba stron: 144
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 165 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-4285-5

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 26. 01. 2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz