niedziela, 21 lipca 2019

Promethea. Księga pierwsza - Recenzja

Alan Moore wielkim pisarzem jest. To fakt niepodważalny i trzeba być szaleńcem, żeby twierdzić inaczej. To Anglik dał nam tak przełomowe komiksy jak „Strażnicy”, „Zabójczy żart” i „V jak Vendetta”. Ta renoma towarzysząca jego nazwisku sprawia, że prawie cała jego bibliografia została już wydana po polsku. No właśnie. Prawie. Chcąc poznać pojedyncze tytuły, trzeba było sięgnąć po oryginał w języku angielskim. Powoli ten stan rzeczy ulega jednak zmianie. Jednym z takich uzupełnień jest wydana właśnie przez Egmont „Promethea”.

Sophie Banks jest neurotyczną studentką, która pisze pracę dyplomową na temat tajemniczej bohaterki, pojawiającej się na przestrzeni lat w różnych dziełach kultury. Gdy Sophie odwiedza wdowę po pisarzu opisującym przygody Promethei, bo to o niej mowa, zostaje zaatakowana przez tajemniczy cień. Okazuje się, że dziewczyna została wybrana na kolejne wcielenie tej potężnej kobiety. Nagle pozyskane moce są dla niej sporym zaskoczeniem, ale będzie musiała wyjątkowo szybko opanować swoje zdolności, ze zmianą wcielenia na czele, bo ten pierwszy atak to zaledwie początek – okazuje się, że na jej życie dybią znacznie potężniejsze siły.

Pierwszy tom „Promethei” można w zasadzie uznać za swego rodzaju origin bohaterki. Sophie Banks nie jest co prawda pierwszą osobą wcielającą się w Prometheę, ale to początek jej drogi jako heroiny, my zaś mamy okazję obserwować, jak radzi sobie w tych dość nietypowych okolicznościach. Zostaje wrzucona na głęboką wodę, bowiem Moore nie daje jej zbyt wiele czasu na oswojenie się z zaistniałą sytuacją. Wiedzę na temat swoich umiejętności nabywa w praktyce, kiedy musi odpierać zagrożenia nadchodzące z tajemniczej Goecji. Obserwowanie rozwoju protagonistki jest naprawdę ciekawe, autor dobrze rozłożył akcenty między oboma jej obliczami, a to daje nam wgląd zarówno w przemyślenia Promethei, jak i w pełne niepokoju i niepewności, ale powoli uspokajające się myśli Sophie.

We wstępie do tego wydania Alan Moore pisze o historii Promethei, momentach kiedy pojawiała się w sztuce i związanym z tym kontekście. To naprawdę ciekawe informacje, więc tym bardziej cieszy, że temat jest kontynuowany także w samym komiksie. W interpretacji autora dawne wersje bohaterki wciąż żyją gdzieś na granicy światów i w wyjątkowych okolicznościach mogą oddziaływać na naszą rzeczywistość. Moore czyni heroinami albo twórców, którzy w przeszłości pracowali nad postacią Promethei, albo ich muzy. Te postacie pełnią najczęściej uzupełniającą rolę, chociaż zdarza się też, że wychodzą na pierwszy plan. Ich podstawowym zadaniem jest pomoc nowej Promethei w odnalezieniu się w sytuacji i przekazanie jej kilku umiejętności przydatnych w nowej roli, ale pokazują też, w jaki sposób ta postać była przedstawiana przez różnych twórców i jak zmieniał się jej wizerunek, dostosowując się do gustów odbiorcy.

Dużą rolę na kolejnych kartach omawianego dzieła odgrywa mistycyzm i okultyzm. Alan Moore przeniósł do fabuły własne zainteresowania i fascynacje, dlatego komiks pełen jest odwołań do bardziej mistycznej strefy życia. Poza tym Anglik nie powstrzymał się też od elementów satyry – widać ją chociażby w karykaturze superbohaterów – tak zwana Piątka Klawych Kolesi to pojawiające się od czasu do czasu przerysowane postacie mające swoje własne problemy egzystencjonalne. Warto też wspomnieć o ostatnim zeszycie, który jest sztuką sam w sobie. Rymowane spojrzenie na historię ludzkości przez pryzmat kart tarota robi duże wrażenie, i choć stylistycznie jest oderwany od reszty albumu, to stanowi bardzo interesujące doświadczenie czytelnicze. W tym momencie wypada też okazać podziw tłumaczce, Paulinie Braiter, która musiała się tu wykazać prawdziwym kunsztem.

Za warstwą literacką w tyle nie pozostają ilustracje. Odpowiedzialny jest za nie J. H. Williams III, który prezentuje się z bardzo dobrej strony. Uwagę zwraca zwłaszcza duża swoboda w zakresie kadrowania – kolejne strony często są niekonwencjonalnie rozplanowane, a rozłożone na dwie strony rysunki robią duże wrażenie. Amerykanin ciekawie oddaje na przykład krainę wyobraźni, po której podróżuje bohaterka – jest ona pełna ciekawych wizualnie detali i fantastycznych postaci, które po prostu przyciągają wzrok. Nieraz czułem się tak, jakbym oglądał rysunki do „Sandmana” (to samo tyczy się zresztą scenariusza, który od czasu do czasu wpadał w tak oniryczne rejony, że aż chciałem sprawdzać, czy przypadkiem gościnnie nie wystąpił tu Gaiman).

Bardzo dobrze się stało, że „Promethea” doczekała się w końcu polskiego wydania. Nie jest to, przynajmniej w mojej opinii, komiks na miarę najlepszych dzieł Alana Moore’a, ale i tak pozostaje tytułem więcej niż satysfakcjonującym. Trudno zgadywać, w jakim kierunku potoczy się fabuła w kolejnych tomach (a ukażą się jeszcze dwa), ale jeśli Moore zbytnio nie odleci w mistycyzm i okultyzm, może być naprawdę ciekawie. Czy tak się stanie, przekonamy się już w listopadzie, a tymczasem cieszmy się z kolejnej pozycji Czarownika z Northampton wydanej na polskim rynku, bo jest z czego się cieszyć.


Seria: Promethea
Tom : 1
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: J. H. Williams III
Kolory:
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Promethea Book One
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: America’s Best Comics
Data wydania: maj 2019
Liczba stron: 328
Oprawa: twarda
Format: 170 x 260
ISBN: 978-83-281-4151-3

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz