czwartek, 28 lutego 2019

Extraordinary X-Men. Tom 1: Przystań X - Recenzja

X-Meni nie mają łatwo w życiu. Owszem, posiadają moce, za jakie wielu zwyczajnych śmiertelników dałaby się pokroić, ale co z tego, skoro sprawiają one, że mutanci nader często stają się dla innych wrogiem numer jeden? Ta tematyka przewija się w wielu komiksach przedstawiających ich perypetie, pojawia się także w pierwszym tomie odświeżonego „Extraordinary X-Men”. Scenarzystą serii został Jeff Lemire, autor będący obecnie „na fali”. Ten wysoki status jest zresztą całkowicie zrozumiały, bo Kanadyjczyk co i rusz dostarcza nam kolejnych, niezwykle emocjonujących opowieści. Ale czy „Przystań X” ma szanse trafić na listę jego highlightów?

Mutanci potrzebują nowego schronienia. Stworzona przez Storm Przystań X ma dać im wytchnienie przed prześladowaniami, które na nowo rozgorzały na całym świecie. Homo superior nigdzie nie mogą czuć się bezpieczni, ponadto, poddani społecznemu ostracyzmowi, muszą się ukrywać, żeby nie paść ofiarą samosądów. Jakby problemów było mało, X-Meni szukają antidotum na tak zwaną ospę M oraz uwolnioną przez Inhumans mgłę terrigenową, która powoduje, że nie rodzą się już nowi nosiciele genu x. Pojawiają się też nowe zagrożenia, z których każde może nieść śmiertelne konsekwencje nie tylko dla mutantów, ale dla całego świata.

Wiedząc, że za fabułę „Przystani X” odpowiedzialny jest Jeff Lemire, można było spodziewać się samych dobrych rzeczy. Jednak oczekiwania oczekiwaniami, a rzeczywistość okazała się dalece mniej kolorowa, pierwszy tom nowej serii o mutantach cierpi bowiem na kilka znaczących bolączek. Podstawową jest bezrefleksyjna akcyjność. Komiks nie niesie ze sobą praktycznie niczego ponad dość jednowymiarową nawalankę. X-Meni co chwilę konfrontują się z przeciwnikami, jednak w kolejnych potyczkach zwyczajnie brakuje emocji. Na pewnym etapie łapiemy się na tym, że na dobrą sprawę mamy głęboko gdzieś czy protagoniści wyjdą z konfrontacji zwycięsko.

Ta obojętność odbiorcy bierze się choćby z wykorzystywania przez Lemire’a starych pomysłów i patentów. Tak, zdaję sobie sprawę, że X-Menom zdarzało się już podróżować w czasie, a poszczególne wersje bohaterów miały wpływ na wydarzenia w przeszłości i przyszłości, jednak nie może to być kluczem na fabularne bolączki i rozwiązaniem kolejnych problemów, na które trafiają protagoniści. Z przyszłości przybywa chociażby Logan, który w innej rzeczywistości stał się zgubą większości X-Men, a tutaj dostaje kolejną szansę na odkupienie win. Jasne, ciężko rozstać się z tak charakterną postacią, ale przywrócenie jej do głównego biegu wydarzeń mogło odbyć się w mniej oczywisty sposób. Z jednej strony za ten stan rzeczy powinniśmy winić Jeffa Lemire’a, wszak to on podpisał się pod całością, z drugiej jednak ciekawe ile było w tym wszystkim presji wydawcy, który zapewne po prostu boi się większych eksperymentów i chce unikać wszelkich kontrowersji, dlatego też jak ognia unika bardziej autorskiego spojrzenia na danych bohaterów.

Wszelkie restarty mają zazwyczaj te same założenia i chodzi w nich o odświeżenie postaci lub, jak w tym przypadku, całych drużyn. Najczęściej w tych momentach następuje też powrót do najbardziej znanych motywów towarzyszących konkretnemu tytułowi. Nie inaczej jest w tym przypadku, oto bowiem homo superior po raz kolejny muszą mierzyć się z nietolerancją i nienawiścią całego świata. Lemire’owi trzeba uczciwie przyznać, że starał się, żeby motyw nie sprawiał wrażenie aż tak odgrzewanego, jaki w istocie jest. Robił co mógł, chociażby wprowadzając wątek strasznej, lecz na razie bliżej nieokreślonej zbrodni, popełnionej przez Scotta Summersa, która stała się zaczynem całej nienawiści. Cóż jednak z tego, gdy cała reszta to elementy ograne dotąd na setki sposobów, takie jak formowanie drużyny czy mozolne docieranie się jej członków oraz budowanie mocniejszej więzi dzięki konfrontacji z wrogiem. Za dużo tego samego. Zwyczajnie szkoda Lemire’a na taką sztampę.

Nie powiem, żeby szczególnie dobre wrażenie robiła warstwa graficzna albumu. Humberto Ramos obrał mocno kreskówkowy styl, który albo się lubi, albo nie. Do mnie akurat nijak nie trafia, a w odbiorze jego rysunków nie pomaga zwłaszcza wizualny chaos, który pojawia się od czasu do czasu, głównie w scenach walk. Kadry potrafią być wtedy nieczytelne i razić słabym przedstawieniem detali. Nie zaskakuje design poszczególnych postaci. Niektóre zostały poddane lekkiemu liftingowi, ale w zasadzie są to tacy X-Meni, jakich znamy. To akurat dobrze.

Pierwszy tom nowej odsłony „Extraordinary X-Men” jest niestety komiksem rozczarowującym. Wiązałem duże nadzieje z faktem, że to Jeffa Lemire’a poproszono o napisanie nowych przygód mutantów, ostatecznie okazało się jednak, że dano mu za mało swobody twórczej, co zaowocowało opowieścią wtórną, nastawioną wyłącznie na akcję. Jako komiks rozrywkowy da się rzecz jasna „Przystań X” przeczytać, jednak tylko wtedy, jeśli akceptuje się, że nie otrzymamy tu niczego bardziej ambitnego. W mojej opinii jest to komiks, który łatwo wchodzi, ale tez równie łatwo wypada z pamięci. Szkoda, bo spodziewałem się po nim jednak czegoś więcej.

Seria: Extraordinary X-Men
Tytuł: Przystań X
Tom: 1
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Humberto Ramos
Tłumaczenie: Maria Jaszczurowska
Tytuł oryginału: Extraordinary X-Men Vol 1: X-Haven
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: styczeń 2019
Liczba stron: 120
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 170 x 260
ISBN: 978-83-2813-488-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Arena Horror i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz