„Czarny Młot” to w tej chwili jedna z najciekawszych trwających komiksowych serii, nie tylko superhero (choć to zupełnie inne oblicze trykotów niż w DC Comics czy Marvelu, a peleryny są jedynie warstwą wierzchnią, więc podpięcie pod ten podgatunek można w zasadzie uznać za lekko naciągane), ale w ogóle. Jeff Lemire przedstawia w niej ograne motywy zupełnie inaczej niż do tej pory, umiejętnie wykorzystuje schematy, by zaserwować nam poruszającą historię o ludzkiej stronie herosów i o ich emocjach. Kanadyjczyk co jakiś czas zapuszcza się na pobocza świata przedstawionego, poszerzając świat wykreowany w dwóch wydanych dotąd tomach i przybliża nam bohaterów drugoplanowych. Kilka miesięcy temu czytaliśmy o perypetiach Sherlocka Frankensteina, teraz przyszedł czas na Doktora Stara.
W tej opowieści z okresu przed działalnością Czarnego Młota poznajemy superbohatera i naukowca, Doktora Stara. Ten genialny wynalazca poświęcił wiele dla nauki, pomógł pokonać Hitlera podczas II wojny światowej, odkrył potężną kosmiczną moc, dzięki której poznał tajemnice wszechświata, gościł też na odległych planetach, gdzie żył wśród obcych cywilizacji. Jednak gdy podróżował po odległych zakątkach kosmosu, na Ziemi została jego rodzina. I chociaż wieloletnia rozłąka była efektem wypadku, to bliscy naukowca nigdy nie wybaczyli mu, że wolał odkrywać pozaziemskie rubieże i zapomniał o ich potrzebach. A po latach, gdy chce naprawić błędy przeszłości, może już nie wystarczyć mu czasu, by odzyskać spokój sumienia i miłość rodziny.
Jeff Lemire zabiera czytelników do świata pełnego cudów, ale także dziwnie przyziemnego. Wspaniałe rzeczy dostępne są bowiem tylko dla nielicznych, czy to herosów, czy też naukowców, a ogół populacji wiedzie normalne życie, mając nadzieję, że będzie im dane spędzić je w pokoju. Tytułowy bohater to człowiek odznaczający się niepospolitym umysłem. Dzięki swoim zdolnościom i ogromnej wiedzy jest w stanie sięgnąć do tak zwanej Parastrefy, po czym zyskuje niezwykłe umiejętności, które pozwalają mu odbywać międzygwiezdne podróże. To właśnie podczas jednej z nich następuje coś, co drastycznie zmienia jego życie i każe mu zastanowić się nad priorytetami. Jak się bowiem okazuje, bycie wielkim naukowcem nie oznacza automatycznie tego, że jest się dobrym człowiekiem i nawet wielkie umysły dokonują złych wyborów.
Lemire’owi trzeba przyznać jedno – potrafi doskonale pisać o człowieku. I wszystkie pozaziemskie ozdobniki są na dobrą sprawę właśnie tym – wizualną atrakcją. Bo sedno „Doktora Stara” to opowieść obyczajowa o próbie odkupienia dawnych win. Losy tytułowego bohatera i jego misja autentycznie chwytają za serce, a autor porusza problematykę dotyczącą każdego z nas. Pisze przede wszystkim o tym, że trzeba pielęgnować to, co się posiada, dbać o rodzinę, zauważać ją i mieć dla niej czas, bo w innym wypadku łatwo można pożałować tego, że robiło się inaczej. Szczęście nie jest dane na zawsze, łatwo je stracić, a gdy to się stanie, odzyskanie go może być rzeczą niebywale trudną.
„Doktor Star i królestwo straconej przyszłości” gra na emocjach czytelnika i to jest bez wątpienia główny atut tego komiksu. Warto też nadmienić, że Lemire nie starał się niczego nadmiernie komplikować ani rozwlekać. Opowieść jest dość zwarta – na całość składają się tylko cztery zeszyty, jednak tyle wystarczy, by wycisnąć z niej maksimum. Znajdziemy tu też elementy, które autor od początku zawiera w serii o Czarnym Młocie, czyli korzystanie ze znanych komiksowych motywów i bohaterów i ich przekształcanie. Widać to chociażby wtedy, gdy na arenie wydarzeń pojawia się Szwadron Gwiezdnych Szeryfów, przypominający Green Lanternów. Dobrze przy okazji, że podobna zabawa nie jest celem samym w sobie, a jedynie dyskretnym (no, tutaj może akurat nie tak bardzo dyskretnym) mrugnięciem okiem do fana komiksu będącego po drugiej stronie kartki.
Poza wspaniałą warstwą literacką „Doktor Star i królestwo straconej przyszłości” to także przepiękne ilustracje. Odpowiedzialny za ten element Max Fiumara wykonał kawał dobrej roboty. Jego rysunki nadają całości ujmującego, lekko sennego klimatu. Są zazwyczaj leciutko rozmyte i wypełnione cudownymi kolorami, co doskonale podkreśla nie tylko fantastyczność pozaziemskich przeżyć Doktora Stara, ale pasuje także do wątków dziejących się na Ziemi. Ponadto artysta pięknie obrazuje doznawane przez bohaterów emocje – twarze postaci często są naprawdę fascynujące, niezależnie od tego czy gości na nich gniew, wzruszenie czy smutek.
Najnowsza opowieść ze świata „Czarnego Młota” to komiks naprawdę rewelacyjny. Być może nie grzeszy oryginalnością, bo o próbach odkupienia win pisano już wielokrotnie, jednak Jeff Lemire robi to w tak ujmujący sposób, że chyba nikt nie uzna tego tytułu za słaby, ba, nikt nie powie, że nie jest przynajmniej dobry, a dla niektórych będzie wręcz doskonały. Ja z pewnością zaliczam się do tej ostatniej grupy, bo tego typu granie na emocjach i poruszanie pewnych strun duszy, jakie uskutecznia tu Lemire, trafia do mnie idealnie. To świetne uzupełnienie i tak już wspaniałej serii. Nic tylko czytać, a po jakimś czasie czytać jeszcze raz.
Tytuł: Doktor Star i królestwo straconej przyszłości
Seria: Czarny Młot
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki i kolory: Max Fiumara
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Doctor Star and the Kingdom of Lost Tommorows
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: styczeń 2019
Liczba stron: 128
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-4109-4
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz