piątek, 25 stycznia 2019

Jupiter's Legacy. Dziedzictwo Jowisza. Tom 2 - Recenzja

Ostatnimi czasy obserwujemy różne próby podejścia do tematyki superbohaterskiej od nieco innej strony i zaprezentowania jej mniej znanego oblicza. Czasem wychodzi to bardziej na poważnie („Czarny Młot”), niekiedy z lekkim przymrużeniem oka („Chłopaki”), ale cieszy, że twórcy chcą bawić się ogranymi motywami i przedstawiać je inaczej niż w regularnych trykociarskich seriach. W ten trend wpasował się także Mark Millar, który choć w pierwszym tomie „Jupiter's Legacy” nie chciał niczego reinterpretować i rewolucjonizować, to herosów przedstawił na własną modłę. Jego spojrzenie okazało się naprawdę ciekawe, mieliśmy więc wszelkie prawo spodziewać się wysokiego poziomu po zamknięciu tej opowieści. Jak wyszło w praktyce?

Po tym jak w rodzinie Sampsonów nastąpił podział, część z jej członków objęła władzę nad światem, podczas gdy pozostali udali się na wygnanie. Superbohaterowie szybko okazali się prawdziwymi despotami nieznoszącymi sprzeciwu, a ludzkość odczuła na własnej skórze jak to jest, gdy żyje się pod władzą absolutną. Z drugiej strony wielu spodobały się rządy silnej ręki, co tym bardziej zaskoczyło dawnych superłotrów, a obecnie jedynych mogących zmienić porządek rzeczy. Czy wystarczy im sił i motywacji, a przede wszystkim – czy faktycznie postępują słusznie? Żeby odnieść zwycięstwo, odpowiedzi na oba te pytania muszą być twierdzące.

O ile pierwszy tom „Dziedzictwa Jowisza” zahaczał o poważniejszą tematykę, o tyle kontynuacja porzuca ambitniejsze próby i skupia się na rozgrywce mającej na celu zmianę porządku rzeczy w świecie przedstawionym. To z kolei w centrum stawia akcję, inne elementy spychając na dalszy plan. Niestety, ale taka decyzja Millara okazała się dość mocno rozczarowująca, urok poprzedniej części zasadzał się bowiem w znacznej mierze na tych delikatnych kontrastach, na konflikcie wewnątrz rodziny i rozpadzie najmocniejszych (przynajmniej w założeniu) więzi. Tutaj tego wszystkiego brakuje, a koncentracja na przygotowaniach do potyczki i na samej walce jest pójściem na łatwiznę.

Millar od czasu do czasu sygnalizuje, że gdyby chciał, potrafiłby nadać swojemu komiksowi nieco głębszy charakter. Relacja ojciec-syn, prezentowana na przykładzie trójki występujących tu postaci, miała potencjał, by rozwinąć ją w coś więcej. Cóż jednak z tego, skoro Szkot potraktował ten wątek wybitnie po macoszemu. Podobnie rzecz ma się z motywami władzy absolutnej, jaką superbohaterowie sprawują nad ludzkością. Są one jedynie lekko zarysowane, podczas gdy mogły zostać rozwinięte w coś dalece bardziej zajmującego. Do tego jednak potrzeba więcej miejsca, a przede wszystkim twórczej chęci na podążenie bardziej wymagającą drogą. Tymczasem cechą charakterystyczną tego komiksu wydaje się scenariuszowe lenistwo jego autora.

Mimo powyższych zastrzeżeń trzeba przyznać, że warstwa, na której Mark Millar się skupił, wyszła mu całkiem nieźle. Tempo akcji utrzymane jest na dość wysokim poziomie na całej przestrzeni omawianego albumu. Poza kilkoma spokojniejszymi momentami cały czas coś się dzieje, a bohaterowie znajdują się w ciągłym ruchu. Ale choć sensacyjna powłoka wydaje się intensywna, to charakteryzuje się też pewną miałkością. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że fabuła jest mocno liniowa. Zmierza od punku „A” do punktu „B” bez większych skrętów, nie przynosząc niestety większych zaskoczeń.

Na całkiem wysokim poziomie stoi natomiast warstwa plastyczna komiksu, za którą ponownie odpowiadał Frank Quitely. Mogę o niej powiedzieć tyle, że jej jakość jest podobna do tej w poprzednich częściach. Wizualne wrażenia są dobre, ale warto pamiętać, że rysunki tego konkretnego artysty są jednak miejscami mocno specyficzne, zwłaszcza gdy przychodzi do zbliżeń twarzy. Czasami wydają się one nieco zdeformowane, ale gdy już przyzwyczaimy się do prezentowanego przez Szkota stylu, kolejne odcinki ogląda się z dużą przyjemnością.

Zważywszy na fakt, że naprawdę lubię pisarstwo Marka Millara, stosowane przez niego patenty i to, jak dobrze wychodzi mu tworzenie czystej rozrywki, jestem dość mocno rozczarowany stanem rzeczy zastanym w drugim tomie „Jupiter's Legacy”. Mało co wskazywało na to, że kontynuacja wydanego pod koniec zeszłego roku tytułu będzie tak bardzo miałka. Tymczasem dalsze perypetie Sampsonów oraz ich stronników i antagonistów nijak nie ekscytują i, mimo warsztatowej sprawności autora, pozostawiają czytelnika z uczuciem zawodu w obliczu braku kontynuacji najciekawszych motywów „jedynki”. Może następnym razem Millarowi wyjdzie lepiej, pomysłów na pewno mu nie brakuje.


Seria: Jupiter’s Legacy. Dziedzictwo Jowisza
Tom: 2
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: Frank Quitely
Kolory: Peter Doherty
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Jupiter’s Legacy Vol. 2
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: październik 2018
Liczba stron: 136
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 978-83-65938-21-3

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz