środa, 5 września 2018

Czarny Młot. Sherlock Frankenstein i Legion Zła - Recenzja

Pierwsze dwa uderzenia „Czarnego Młota” były prawdziwie miażdżące. Nowa seria Jeffa Lemire’a od samego początku zachwycała nieszablonowym podejściem do tematyki superbohaterskiej i nowym spojrzeniem na motywy ograne na setki różnych sposobów. W obliczu bardzo pozytywnej reakcji fanów i krytyków nijak nie dziwi, że autor dalej eksploruje to nietuzinkowe uniwersum. Tym razem jednak mamy okazję zapuścić się w nowe rejony świata przedstawionego – zostawiamy na boku Abrahama Slama i resztę uwięzionych w innej rzeczywistości herosów i stajemy się świadkami poszukiwań córki Czarnego Młota.

Lucy Weber zrobi wszystko, by odnaleźć swojego ojca. Czarny Młot zaginął prawie dekadę temu w wyniku potyczki z Antybogiem. W walce z nim zniknęli również inni najwięksi bohaterowie Spiral City. Wówczas Lucy była dziewczynką, a teraz, już jako osoba dorosła, za cel obiera sobie wyjaśnienie tamtej sprawy. Jako dziennikarka ma większe pole manewru niż inni obywatele, co też próbuje wykorzystać – chce ustalić miejsce pobytu Sherlocka Frankensteina, dawnego superzłoczyńcy, który może posiadać ważne informacje dotyczące tragedii sprzed lat. Żeby do niego dotrzeć, musi się jednak sporo natrudzić. Cel jej poszukiwań wcale nie chce zostać znaleziony.

Dekonstrukcja mitu superbohaterskiego nie jest w komiksie absolutnie niczym nowym. Wspomnę tylko o tak znakomitych (i różniących się od siebie) tytułach jak „Strażnicy” Moore’a, czy „Chłopaki” Ennisa. Lemire także bierze się za bary z tematyką trykotów, oferuje jednak przy okazji swoje własne, unikalne ujęcie tematu. „Sherlockowi Frankensteinowi” daleko do powagi czy patosu, ale nie jest to też album prześmiewczy i wulgarny. Autor doskonale wyważył wydźwięk tej historii, co osiągnął między innymi dzięki zadbaniu o odpowiednie nakreślenie psychiki bohaterów. Napędzające ich motywacje są wiarygodne, zrozumiałe i w pełni uzasadnione. Nawet jeśli działają szybko, pochopnie i sądzą po pozorach, to ich zachowanie sensownie wytłumaczono – Lemire nie zostawia niczego przypadkowi, a warstwa obyczajowa jego dzieła jest naprawdę satysfakcjonująca i robi duże wrażenie.

Choć fabuła „Sherlocka Frankensteina” tworzy osobną miniserię, to na dobrą sprawę ten tom mógłby równie dobrze stanowić trzecią część „Czarnego Młota”. Zaprezentowane tu wydarzenia w bezpośredni sposób łączą się bowiem z tym, co Jeff Lemire pokazał wówczas i doskonale uzupełniają posiadane przez czytelnika informacje. Zamiast na uwięzionych poza czasem bohaterach uwaga autora skupia się na córce Czarnego Młota – to jedyna tak wyraźna różnica pomiędzy oboma tytułami, bo generalnie ich charakter, sposób prowadzenia narracji i ogólny wydźwięk są bardzo podobne.

Podczas lektury „Sherlocka Frankensteina” uwagę zwracają przede wszystkim dobrze prowadzona akcja i charyzmatyczni bohaterowie (a przynajmniej ich część). Lemire nie rozpisuje się bardziej niż trzeba – całość jest wszak zamknięta w pięciu zeszytach (jeden z głównej i cztery z miniserii), a to nie tak znowu wiele. Doskonale wie, co chce pokazać i konsekwentnie trzyma się założeń, co w efekcie przynosi opowieść zwartą, ale umiejętnie rozwijającą poszczególne elementy świata przedstawionego i zauważalnie wzbogacającą go o nowe detale. Z kolei główna bohaterka nie jest tak charakterystyczna, jak postaci z „Tajnej genezy” i "Wydarzenia", ale sytuację ratują interesujący dawni złoczyńcy – widać, że zarówno scenarzysta, jak i rysownik mieli dużo zabawy przy ich tworzeniu. Nieco rozczarowuje tylko fakt, że jak na serię o nazwie „Sherlock Frankenstein” tak mało w niej tytułowego bohatera, a przecież jest to postać charakterystyczna, o bardzo dużym potencjale.

Warstwę graficzną tego spin-offa „Czarnego Młota” można określić jednym słowem – spektakularna. Rysunki są efektowne i bardzo miłe dla oka. W wielu miejscach charakteryzuje je duża doza kreskówkowości, co jest widoczne zwłaszcza w momentach, gdy David Rubin prezentuje różnorakie potwory i złoczyńców. Wrażenie robią też projekty kolejnych postaci, które często stanowią uroczy wizerunkowy mix i świetnie podkreślają niezwykłość fabuły. Na końcu albumu znajdziemy też kilka sympatycznych dodatków, takich jak wzbogacony o przemyślenia Lemire’a szkicownik z projektami postaci czy kolejne etapy procesu twórczego wraz z komentarzami rysownika.

„Sherlock Frankenstein”, choć całościowo prezentuje poziom ociupinkę niższy niż dwa tomy „Czarnego Młota”, i tak jest tytułem przynajmniej bardzo dobrym. Odzwierciedlenie tego faktu widać w tej recenzji – praktycznie cała dotyczy zalet, a o wadach napisałem bardzo mało. Te ostatnie są bowiem na tyle nieistotne, że prawie w ogóle nie rzucają się w oczy. Dzięki temu omawiana miniseria bardzo dobrze wpasowuje się w uniwersum „Czarnego Młota” i jest jego ważną składową, powodując, że z tym większą niecierpliwością będę oczekiwał na kolejne umiejscowione w nim komiksy.

Tytuł: Sherlock Frankenstein i Legion Zła
Seria: Czarny Młot
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki i kolory: David Rubin
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Sherlock Frankenstein and the Legion of KLIKEvil
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: lipiec 2018
Liczba stron: 152
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-3518-5

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

1 komentarz: