wtorek, 24 lipca 2018

Liga Sprawiedliwości kontra Suicide Squad (Odrodzenie) - Recenzja

Jeśli spojrzymy na wydawane w ramach „Odrodzenia” regularne serie z Ligą Sprawiedliwości i Suicide Squad w rolach głównych, dostrzeżemy jedynie scenariuszową mizerię, która w swoich najlepszych momentach, a i to zaledwie w ramach jednego z tych cykli, sięga przeciętności. Taki obraz jest, prawdę mówiąc, dosyć smutny, a gdy pojawiły się pierwsze informacje na temat prezentującego wspólne perypetie obu drużyn crossovera, jedyne pytanie cisnące się na usta brzmiało: „po co?”. Przed lekturą tego versusa absolutnie nic nie wskazywało na to, że może to być dobry komiks, jak się jednak okazuje, czasami pozytywne zaskoczenie kryje się w zupełnie niespodziewanych miejscach.

Batman wpada na trop Suicide Squad. Jest zdziwiony, że na terenie Stanów Zjednoczonych może istnieć drużyna złożona ze skazanych przestępców. O swoim odkryciu informuje resztę Ligi Sprawiedliwości, a ta, nie chcąc pozwolić na funkcjonowanie pod swoim nosem ekipy operującej poza prawem, decyduje się działać. Podczas gdy bohaterowie i złoczyńcy szykują się do potyczki, niejaki Maxwell Lord, łotr obdarzony niepokojącymi zdolnościami, uwalnia z więzienia innych, także bardzo niebezpiecznych osobników. By ich pokonać, Liga Sprawiedliwości będzie musiała działać ramię w ramię z podopiecznymi Amandy Waller.

Duży superbohaterski crossover nie może być komiksem z przesadnie zawiłą fabułą. „Liga Sprawiedliwości kontra Suicide Squad” dostosowuje się do tego wymogu i nie straszy nie wiadomo jak skomplikowaną intrygą – jej założenia są jasne i przejrzyste. W przypadku tytułu nastawionego głównie na akcję nie może być zresztą inaczej, ważne jednak, by ta akcja angażowała i nie obrażała w zbyt dużym stopniu szarych komórek odbiorcy. Na szczęście, w odróżnieniu od prowadzonej przez Bryana Hitcha regularnej serii o Supermanie i spółce, tutaj fabuła jest do zaakceptowania, a jej założenia wydają się całkiem logicznie i w miarę sensownie przedstawione.

Dobrze prezentują się bohaterowie tej opowieści. Najlepsze wrażenie sprawia paradoksalnie ta, która najczęściej stoi w cieniu, czyli Amanda Waller. Williamson i pozostali scenarzyści sportretowali ją jako kobietę silną i twardo dążącą do wyznaczonego celu, jednak te cechy, jakkolwiek powinny działać na jej korzyść, tylko uwypuklają gorsze strony jej charakteru i nie sprawiają, że czytelnik jest w stanie ją polubić. Jednak mimo tej antypatyczności trudno nie docenić żelaznej konsekwencji w działaniu szefowej Suicide Squad. Także członkowie Ligi Sprawiedliwości, Suicide Squad i ekipy uwolnionej przez Lorda są w znacznej mierze pokazani w interesujący sposób – każdemu przeznaczono trochę czasu antenowego, pozwolono się wykazać i zyskać sympatię lub choćby zainteresowanie odbiorców. Lekko rozczarowuje jedynie postać Lobo, ale to chyba kwestia zbyt wysokich oczekiwań, jakie miałem względem tego kultowego już antybohatera. Cieszy jednak, że DC Comics przywróciło mu klasyczny wygląd i zachowanie, bo daje to szansę, że niebawem otrzymamy kilka bezkompromisowych historii z udziałem dzikiego Czernianina.

Jak wskazuje sam tytuł, główną atrakcją omawianego komiksu powinno być starcie pomiędzy obiema grupami. Tymczasem niespodzianka – versusa nie ma tu praktycznie w ogóle. Nie przepadam za takiego typu zabiegami, bo okazało się, że twórcom zależało jedynie na promocji swojego dzieła, a jak dobrze wiadomo nic nie robi lepszej reklamy niż konflikt. Tymczasem zamiast znaczka „vs” powinniśmy widzieć „&”, bowiem Liga i Suicide Squad prawie w ogóle tu ze sobą nie rywalizują (choć pewne tarcia między poszczególnymi członkami obu grup, rzecz jasna, muszą występować), ale współpracują. Osobiście nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, jednak wolałbym, żeby twórcy nie obiecywali czegoś innego niż to, co ostatecznie czytelnikom oferują.

Materiał zamieszczony w omawianym komiksie pochodzi z trzech osobnych serii i, jak można się było spodziewać, ilustrowany jest przez różnych artystów. Takie rozwiązanie było łatwe do przewidzenia, jednak wrażenie robi liczba zaangażowanych w projekt plastyków – jest ich aż dziewiętnastu. W ogromnej większości kolejne kadry mogą się podobać. Nawet mimo szybkiej, dynamicznej akcji, ilustracje rzadko są chaotyczne a rysownicy potrafili okiełznać i zdusić w zarodku chcący wyrwać się niekiedy na powierzchnię wizualny zamęt. Patrząc na kolejne zeszyty – poziom prac jest bardzo równy, nie ma tu artysty, który wyróżniałby się specjalnie na plus, ale nie ma też nikogo, kto zaprezentowałby słabą formę.

Omawiany tytuł nie jest takim, który dostarczałby czytelnikom wysokich wrażeń artystycznych – to czysta rozrywka, lecz prezentuje się zaskakująco dobrze. Nie spodziewałem się, że lektura będzie tak udaną zabawą, gdyż wcześniejsze obcowanie z kolejnymi tomami „Ligi Sprawiedliwości”, „Suicide Squad” i pierwszego, znacznie mniejszego crossovera umiejscowionego w ramach „Odrodzenia” nie nastrajały zbyt optymistycznie, stanowiąc najczęściej drogę przez mękę. Tym razem jednak twórcy stanęli na wysokości zadania, dostarczając finalnie produkt o całkiem niezłej jakości. Jak na mainstreamowy komiks trykociarski „Liga Sprawiedliwości kontra Suicide Squad” prezentuje się naprawdę całkiem dobrze.

Tytuł: Liga Sprawiedliwości kontra Suicide Squad
Scenariusz: Joshua Williamson, Tim Seeley, Rob Williams, Si Spurrier
Rysunki: Jason Fabok, Tony S. Daniel, Jesus Merino i inni
Kolory: Alex Sinclair, Hi-Fi i inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Justice League vs. Suicide Squad
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: maj 2018
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
ISBN: 978-83-2813-404-1

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

1 komentarz:

  1. Znów się powtarzam - ale dzięki Tobie znów mam ochotę na komiksy. Pozdrawiam nocną porą !

    OdpowiedzUsuń