„Odrodzenie” jest inicjatywą, która rzadko kiedy zasługuje na szczere pochwały. Dużo serii wchodzących w skład projektu nie trzyma zbyt wysokiego poziomu, praktycznie żadna nie wyrasta też ponad zwykłe czytadło. Za kilkanaście lat nie znajdziemy tu prawdopodobnie ani jednego tytułu, który będzie można wspominać z sentymentem, nie mówiąc już o wejściu do superbohaterskiego kanonu. „Aquaman” jest akurat jednym z tych cykli, które rozpoczęły się od całkiem interesującego tomu, nie rażąc na prawo i lewo głupotami i niedociągnięciami, dzięki czemu wyróżniała się in plus. Drugi tom miał przed sobą niełatwe zadanie utrzymać ten poziom lub nawet go przeskoczyć.
Arthur Curry robi co może, by pomiędzy Atlantydą a Stanami Zjednoczonymi zapanował pokój. Jednak jego wysiłki skutecznie sabotuje tajemnicza organizacja o kryptonimie NEMO. Co gorsza, jej liderem, tytułowanym Królem Rybakiem, został najgroźniejszy wróg Aquamana, Czarna Manta, który pragnie zemsty za śmierć swojego ojca. Złoczyńca tak sprawnie pociąga za sznurki, że wywołuje wojnę między dwoma największymi mocarstwami świata. Władca podwodnego świata może nie mieć wystarczających możliwości do bezkrwawego zażegnania konfliktu, który zapowiada się na wyjątkowo groźny i wyniszczający.
Drugi tom „Aquamana” nastawiony jest przede wszystkim na pokazanie działań wojennych prowadzonych przez Atlantydę i USA oraz intensywną akcję. To kontynuacja pomysłów zapoczątkowanych w poprzednim tomie, ale tym razem ich wykonanie stoi jednak na nieco niższym poziomie. Dzieje się tak przede wszystkim przez poszczególne elementy fabuły, które, choć miały ją w założeniu uatrakcyjnić, ostatecznie nie okazały się do końca udane. Mam tu na myśli przede wszystkim jakoby elitarny oddział tzw. Aquamarines, czyli komandosów USA, operujących pod wodą. Jasne, nie mają oni najłatwiejszej misji do wykonania, bo ich celem jest zabicie Aquamana, ale biorąc pod uwagę z jaką atencją wyrażają się o nich amerykańscy dowódcy, to podczas akcji wykazali się zaskakująco słabym dostosowaniem do zastanych warunków.
Skala zaprezentowanych w tomie „Nadpływa Czarna Manta” wydarzeń kazała spodziewać się, że prędzej czy później na scenie wydarzeń pojawi się także większa liczba członków Ligi Sprawiedliwości. Tak stało się w istocie, jednak ich wątek był akurat lekko rozczarowujący. Najbardziej zastanawia brak większego wsparcia dla własnego towarzysza i człowieka o nieskalanej, jak dotąd, reputacji. To, że Superman poddaje w wątpliwość słowa Aquamana o sterującej wydarzeniami trzeciej sile, powinna być dla tego drugiego odpowiednio dobitnym dowodem tego, że nie jest traktowany poważnie przez swoich towarzyszy broni. Cała sprawa idzie jednak szybko w zapomnienie, co w mojej opinii jest błędem, bo była to idealna okazja do zaprezentowania ciekawego i wiarygodnego wątku wewnętrznego konfliktu w drużynie.
Danowi Abnettowi udało się za to całkiem dobrze zaprezentować głównych bohaterów, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Tym razem najlepsze wrażenie robi Mera, choć jej wątek został ewidentnie zepchnięty na dalszy plan. Poddawana próbom, jakie musi przejść potencjalna królowa Atlantydy, musi wybrać czy chce zlekceważyć niepokojące rady i przepowiednie Zakonu Wdowieństwa, mówiące o jej prawdopodobnej roli w zagładzie podwodnego świata, czy mimo tych niepokojących wizji, wciąż stać u boku ukochanego i wspierać go w walce. Stojący z drugiej strony barykady Czarna Manta został z kolei zaprezentowany jako inteligentny wódz, który potrafi posługiwać się sprytem, by w subtelny sposób pociągać za sznurki i sterować wielkimi wydarzeniami. Wrażenie psuje tylko niezmiennie błazeński kostium złoczyńcy, psujący wytworzone wcześniej wrażenie pewnej złowieszczości.
Warstwa graficzna drugiego tomu „Aquamana” stoi na całkiem dobrym poziomie. Odpowiadają za nią właściwie ci sami artyści co w przypadku tomu numer jeden. I ponownie jest całkiem przejrzyście i nowocześnie. Nie ma tu większych fajerwerków. Nie obyło się jednak bez drobnych potknięć – dosyć przewidywalny jest design strojów podwodnych wojowników, zaskakuje także mała inwencja twórców w przedstawieniu potwora poszczutego na Atlantydę przez Króla Rybaka. Pod względem posiadanych mocy porównałbym go do Doomsday’a, z kolei wizualnie został zaprezentowany jako muskularny futrzak, kojarzący się nie inaczej jak z wielką małpą. Mało oryginalnie.
„Nadpływa Czarna Manta”, mimo pewnych drobnych zastrzeżeń, stanowi dosyć udaną rozrywkę. Dan Abnett skupił się tym razem na zaprezentowaniu szybkiej, sensacyjnej opowieści i wywiązał się z tego zadania w sposób zadowalający. Tytułowi daleko oczywiście do miana komiksu niezapomnianego, ale ogólne rzecz biorąc, prezentuje się całkiem przyzwoicie i czyta się go z pewną dozą przyjemności. Na niedoskonałości można w sumie przymknąć oko, bo autor ma niezłe pomysły i potrafi je w miarę dobrze opakować i sprzedać.
Tytuł: Nadpływa Czarna Manta
Seria: Aquaman
Tom: 2
Scenariusz: Dan Abnett
Rysunki: Scot Eaton, Brad Walker, Philippe Briones
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Aquaman vol. 2: Black Manta Rising
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: luty 2018
Liczba stron: 204
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-2812-670-1
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Arena Horror i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz