Dwie poprzednie odsłony „Punisher Max” przyniosły nam kawał niezwykle mrocznej i bardzo brutalnej sensacji. Garth Ennis zaproponował w nich spojrzenie w głąb zdegenerowanego świata przestępczości zorganizowanej, a lektura całości robiła bardzo przygnębiające, ale zarazem także osobliwie hipnotyzujące wrażenie. Skala opisywanego zwyrodnienia powodowała, że zaczynaliśmy kibicować poczynaniom Punishera podczas jego krwawych rozpraw z bandytami. Najnowszy tom serii nie tylko tego obrazu nie zmienia, ale jeszcze go pogłębia. Mamy tu do czynienia prawdopodobnie z najbardziej udanymi historiami wydanymi w ramach cyklu.
Tym razem Frank Castle bierze na cel szajkę pochodzących z Europy Wschodniej handlarzy żywym towarem i stręczycieli kobiet. Grupa jest wyjątkowo okrutna, a konsekwencją traktowania przez nich „podopiecznych” są złamane życia i rany, których nie sposób wyleczyć. Po zakończeniu tej sprawy Punisher ląduje w Miami, gdzie postanawia rozprawić się z członkami pewnej korporacji. Na miejscu trafia na godnego siebie przeciwnika – wynajętego przez szefa firmy, niejakiego Barracudę, najemnika bez zasad i litości, który uwielbia stosować wobec przeciwników wymyślne sposoby zadawania bólu.
Ennis wziął się tym razem za problem niezwykle poważny i zarazem delikatny. Handel żywym towarem i zmuszanie do prostytucji to jeden z najpodlejszych rodzajów zbrodni, a autor pokazał ten proceder bez żadnych upiększeń – tutaj czarne jest czarne, a białe zwyczajnie nie istnieje. Klimat w „Handlarzach niewolników” jest dojmujący i wyjątkowo pesymistyczny – dla porwanych dziewczyn nie ma żadnej nadziei, bo w oczach wykorzystujących je przestępców nie są istotami ludzkimi, zaś dla policji w wielkich miastach ich los stanowi element statystyki, którą nie warto się przejmować. W komiksie jedynym ratunkiem dla odartych z człowieczeństwa kobiet okazuje się być Punisher, ale warto pamiętać, że w prawdziwym życiu często nie mają one nikogo, kto by się za nimi wstawił. Ennis uwypukla tu niedostrzegany na co dzień problem , o którym warto mówić – może nacisk mainstreamowego medium będzie jednym z czynników, które w końcu popchną odpowiednie organy do działania.
Scenarzysta zawiera jednak w tej opowieści więcej niż głos potępienia dla procederu handlu żywym towarem, bo porusza również problem homofobii. Jakkolwiek temat może być już dla niektórych czytelników nieco męczący (zwłaszcza w kontekście nieustających potyczek światopoglądowych w Polsce), tutaj został zaprezentowany w sposób, który nie budzi zastrzeżeń. Ennis przedstawia nam czarnoskórego policjanta geja, który musi mierzyć się z docinkami, a w końcu także przemocą ze strony współpracowników. Mimo że motyw stanowi ledwie dodatek do głównej linii fabularnej tej części tomu, to zarysowany został przekonująco i pokazuje, że jest to problem, z którym wciąż trzeba się borykać, nawet w tak rozwiniętych społeczeństwach jak amerykańskie.
Druga połowa albumu to już opowieść o nieco mniejszej sile rażenia. W „Barracudzie” scenarzysta wciąż potrafi poruszyć pewne frapujące tematy, jak chociażby bezduszność wielkich korporacji i lekceważeniem przez nie zwykłego człowieka, ale całość jest już w bardziej wyczuwalny sposób nastawiona na akcję. To dynamiczna i brutalna historia, a swoistego uroku dodaje jej szczypta makabrycznego poczucia humoru, czyli element, który do tej pory w serii nie występował. Jak się jednak okazuje, zabieg okazał się udany, ponieważ nadał całości nieco innego, trochę lżejszego charakteru. Ta chwila oddechu wydawała się potrzebna po niezwykle przygnębiającej pierwszej części albumu. Nie zrozumiejmy się jednak źle – to wciąż jest ten sam Punisher, tylko w nieco bardziej rozrywkowym wydaniu.
Ilustracje, jak zawsze w przypadku tego cyklu, robią bardzo duże wrażenie. Za każdą zawartą tu historię odpowiadał inny artysta, ale obaj stanęli na wysokości zadania. Leandro Fernandez już wcześniej przy serii pracował, tutaj jego styl drastycznie się nie zmienił, chociaż całościowo prezentuje chyba wyższy poziom niż przy dwóch poprzednich tomach – w oczy rzuca się zwłaszcza większe dopracowanie twarzy poszczególnych bohaterów. Goran Parlov to natomiast artysta debiutujący w „Punisher Max”. On rysuje inaczej, preferuje grube kontury i mniej realistyczny styl, nieco słabiej uwypuklając krwawe detale kadrów przedstawiających efekty działań Punishera.
Trzeci tom „Punisher Max” jest najlepszym z dotąd wydanych. Garth Ennis zaprezentował w nim dwie fabuły o nieco innym ciężarze gatunkowym, co przyniosło bardzo dobry efekt, bo po najbardziej dołującej opowieści w serii dostaliśmy lekkie wytchnienie, choć wciąż w stylu scenarzysty. Fanów serii nie trzeba przekonywać do tej lektury, jeśli jednak ktoś niekoniecznie ma w planach zbieranie całości, a chce zapoznać się z tą interpretacją postaci Punishera, to tom numer trzy (zawierający dwie zamknięte historie) będzie ku temu najlepszą okazją.
Tytuł: Punisher Max
Seria: Max Comics
Tom: 3
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Leandro Fernandez, Goran Parlov
Kolory: Dan Brown, Gulia Brusco
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher Max vol. 3
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel
Data wydania: grudzień 2017
Liczba stron: 288
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1862-1
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz