Mark Millar należy do grona najbardziej rozpoznawalnych i rozchwytywanych scenarzystów komiksowych. Wiele tytułów, które wyszły spod jego pióra, trafiło na listę bestsellerów, kilka zostało także z powodzeniem zekranizowanych (na przykład „Kingsman” i „Kick-Ass”). Szkot ma duży talent do pisania historii lekkich, szalenie rozrywkowych, a jednak niosących z sobą coś więcej. W Polsce ukazało się do tej pory sporo komiksów należących do tzw. Millarworld, a za ich wydawanie odpowiada Mucha Comics. Teraz, także ich nakładem, mamy okazję zapoznać się z „Jupiter’s Legacy”, przez wielu uznawanym za jedno ze szczytowych osiągnięć autora.
W 1932 roku dowodzona przez Sheldona Sampsona drużyna wyrusza na wyprawę na zachód od Zielonego Przylądka, by odnaleźć wyspę, która ukazała się Sheldonowi we śnie. Nikt nie kwestionuje pomysłu mężczyzny, ponieważ jego przeczucia do tej pory sprawdzały się bezbłędnie. Co prawda nikt nie wie, co znajdą na miejscu, lecz wedle zapewnień dowódcy ma to być coś niesamowitego. I faktycznie, po dotarciu do celu członkowie wyprawy zostają obdarzeni nadludzkimi mocami. Wiele lat później superbohaterowie są w Ameryce codziennością. Sheldon i jego brat, Walter, czuwają nad bezpieczeństwem największego mocarstwa świata, lecz mają problem z własnymi dziećmi, które nie chcą podjąć odpowiedzialnej misji rodziców, a ich jedyną ambicją jest dobra zabawa. To jednak zaledwie zapowiedź czarnych chmur, jakie zbierają się nad tą zamkniętą superspołecznością. W rodzinie dochodzi do konfliktu, który odbije się na życiu całego świata.
Komiks superbohaterski nader często składa się z klisz i prób opowiedzenia tej samej historii na nowo. Sam Millar pracował w swojej karierze dla obu największych graczy nurtu superhero, czyli DC Comics i Marvel, ale poza tym stworzył także serię „Kick-Ass”, w której zaprezentował tę tematykę w zupełnie inny sposób, tworząc dzieło będące po części pastiszem, po części zaś poważniejszym spojrzeniem na temat. „Jupiter’s Legacy” to kolejna próba zmierzenia się z trykociarzami, w której autor chciał zawrzeć coś więcej aniżeli tylko błahą nawalankę między posiadaczami cudownych mocy. Dla niej też jest tu nieco miejsca, co więcej, prezentuje się nader efektownie, ale nie stoi na pierwszym planie.
Niezwykle istotna okazuje się w „Dziedzictwie Jowisza” rodzina i relacje pomiędzy jej członkami. Sheldon jest zwolennikiem staromodnego podejścia do bycia superbohaterem, czyli stania z boku i pomagania w razie większej potrzeby. Z kolei Walter pragnie mieć większy wpływ na światową politykę i gospodarkę i zmieniać świat, w swoim mniemaniu na lepsze. Millar przekonująco odmalowuje konflikt interesów, który z początkowej różnicy zdań przemienia się w coś znacznie bardziej poważnego i groźnego dla części bohaterów. Dużą rolę w intrydze odgrywa też konflikt pokoleniowy. Syn Sheldona nie godzi się na rolę, jaką musi pełnić, jest także sfrustrowany faktem, że ojciec odsuwa go na bok i nie pozwala w większym stopniu zintegrować się z amerykańskim rządem. W odróżnieniu od swojej siostry, Chloe, którą interesuje przede wszystkim dobra zabawa, Brandon ma ogromne ambicje, choć jego niedoświadczenie i naiwność może łatwo wykorzystać ktoś, kto wie, jak manipulować ludźmi.
W „Jupiter’s Legacy” otrzymujemy pewien mix gatunkowy – w komiksie pojawia się wspomniany wyżej dramat rodzinny, są tu klasyczne elementy nurtu superhero (kostiumy, tajne tożsamości, potyczki z superprzestępcami), na kolejnych kartach nie zabrakło też polityki. Mimo tej rozciągłości tematycznej całość jest zaskakująco zwarta i w ostatecznym rozrachunku raczej dosyć prosta. Fabularnych twistów nie ma tu za wiele, a całość opiera się po prostu na dynamicznej intrydze, co w momencie, gdy za całość bierze się twórca sprawnie poruszający się w takiej konwencji, można odbierać jako zaletę.
Całość zilustrował Frank Quitely, którego styl jest bardzo charakterystyczny. Pamiętam własną reakcję, gdy lata temu zetknąłem się z jego pracami w serii „New X-Men” – wówczas rysunki wydały mi się, przynajmniej na pierwszy rzut oka, pokraczne, zwłaszcza gdy artysta przedstawiał twarze bohaterów. W końcu przywykłem do jego stylu, ale wrażenie pewnej dziwności pozostało. W „Dziedzictwie Jowisza” warstwa graficzna nie prezentuje się tak bardzo niestandardowo jak wtedy, ale wciąż pozostaje nieco specyficzna, ponownie głównie w momentach zbliżeń na twarze. Komiks skadrowano bardzo konwencjonalnie, rysunki mieszczą się w wyznaczonych liniach, a artysta nie próbuje w tym zakresie żadnych eksperymentów. Pewnym mankamentem mogą być jedynie dosyć ubogie i monotonne tła kolejnych prac, co po pewnym czasie zaczyna rzucać się w oczy.
Trudno dziwić się opiniom, wedle których „Jupiter’s Legacy” to jedno z lepszych dzieł Marka Millara. Lektura tomu pierwszego przynosi bardzo dużo przyjemności, zwłaszcza gdy czytelnik jest chociaż szczątkowo zorientowany w stylu charakterystycznym dla Szkota. Ta opowieść o superbohaterach jest bowiem dosyć typowa dla scenarzysty, który zaprezentował w niej udane połączenie akcji, humoru i nieco poważniejszej tematyki. Tom pierwszy „Dziedzictwa Jowisza” trzyma naprawdę wysoki poziom. Miejmy nadzieję, że zakończenie tej historii, które mamy poznać w 2018 roku, będzie równie satysfakcjonujące.
Seria: Jupiter’s Legacy. Dziedzictwo Jowisza
Tom: 1
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: Frank Quitely
Kolory: Peter Doherty
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Jupiter’s Legacy Vol. 1
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: grudzień 2017
Liczba stron: 136
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 978-83-65938-04-6
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz