czwartek, 24 listopada 2016

Miracleman - Recenzja

Mało jest komiksów, o których można powiedzieć, że zrewolucjonizowały nurt superbohaterski i weszły na stałe do żelaznego kanonu, a fani, mówiąc o nich, nadużywają przymiotnika „kultowy”. Co pierwsze przychodzi do głowy? Oczywiście Strażnicy i Powrót Mrocznego Rycerza. Oba są bezsprzecznie lekturami obowiązkowymi, ale jest jeszcze jedna postać, o której warto pamiętać. Postać, której przygody są w Polsce praktycznie nieznane. To Miracleman. Podejrzewam, że po lekturze tomu wydanego właśnie przez wydawnictwo Mucha Comics, wielu odbiorców uzna ten tytuł za warty miana klasyka i postawi go na półce na honorowym miejscu. Twórcy dali wiele powodów, by postąpić w taki właśnie sposób.

Mike Moran jest dziennikarzem. Konferencja prasowa, w której pewnego dnia uczestniczy, zostaje przerwana przez atak terrorystyczny. Moran, nieświadomy tego co robi, wypowiada pewne słowo i… zmienia się w superbohatera. Właśnie w tak banalny sposób rozpoczyna się monumentalna podróż Miraclemana, podczas której będzie on szukał swojej tożsamości, pozna mroczną przeszłość dotyczącą samego siebie i jemu podobnych, odwiedzi najdalsze zakątki wszechświata, a także zmierzy się z prawdziwym wcieleniem zła, spróbuje powstrzymać apokalipsę, a w końcu także podejmie próbę przeistoczenia całej Ziemi w utopię.

Miracleman rozpoczyna się od rzutu oka w przeszłość. Prolog to pokazanie sposobu w jaki przedstawiano superbohaterów w 1956 roku i – krótko mówiąc – jest on infantylny i prościutki. Zaraz jednak akcja przeskakuje w lata 80. XX wieku i to właśnie tu rozpoczyna się prawdziwa podróż. Alan Moore (autor zrzekł się praw do tytułu na rzecz twórcy postaci i w nowych wydaniach figuruje już bez personaliów, jako „Pierwotny scenarzysta ”) chce udowodnić, że motyw nadczłowieka można pokazać inaczej niż jako banalną historyjkę dla dzieci. W jego interpretacji zdecydowanie zyskuje on na powadze. Scenariusz nie boi się podjąć wielu tematów, którym daleko do banału – wraz z rozwojem akcji czytelnik może obserwować zmagania wszystkich członków „rodziny Miraclemana” czy to z własnymi lękami i demonami, czy z odpowiedzialnością najpierw za własną rodzinę, a później za cały świat.

Moore’owi udało się w doskonały sposób połączyć przygody bohatera z jego wczesnych lat z nowym, znacznie dojrzalszym wcieleniem. Wytłumaczenie tej metamorfozy jest wręcz genialne w swojej prostocie, nie powoduje u odbiorcy wątpliwości i doskonale wprowadza herosa w nowe realia. Są one bardzo bliskie zwykłemu życiu, co w momencie powstawania odnowionej wersji Miraclemana było dużym novum. W taki sposób superbohaterów zwyczajnie nie przedstawiano. Istotnym jest także fakt, że Miracleman nie stroni od pokazywania bardzo dosłownej przemocy. Niektóre sceny – nawet po tylu latach od premiery – wciąż szokują i mają dużą siłę rażenia.

Fabuła Miraclemana jest na dobrą sprawę dosyć prosta. Śledzi się ją z dużym zainteresowaniem, to prawda, ale zmierza od punktu A do punktu B i jest, mimo kilku retrospekcji, raczej liniowa. Najistotniejsze jest tu jednak to, co dzieje się w tym czasie z bohaterami. Obserwowanie w jaki sposób ewoluują jest prawdziwie fascynujące. Początkowo chodzi o dojście Morana do prawdy o swojej przeszłości. Już ten wątek przeprowadzony został perfekcyjnie, a im dalej, tym jest coraz ciekawiej. Wraz z rozwojem akcji Miracleman dojrzewa. Jego przemiana, wzrastająca świadomość, a co za tym idzie, także odpowiedzialność, ma ogromne znaczenie dla wszystkich dookoła.

Warstwa graficzna Miraclemana pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie. Odpowiada za nią kilku artystów. Twórcy nieznacznie różnią się od siebie stylami, ale na przestrzeni całego albumu jest to mało zauważalne. Najistotniejsze jest to, że rysownicy perfekcyjnie zrozumieli koncepcję Alana Moore’a i okrasili jego opowieść realistycznymi ilustracjami. Ma to kluczowe znaczenie zwłaszcza w kontekście powagi całej historii oraz prezentowanego w niej naturalizmu. Wybór jakiejkolwiek innej drogi zwyczajnie nie dałby tak dobrych efektów. Jeśli miałbym kogoś wyróżnić, byłby to prawdopodobnie Gary Leach. To on rozpoczął rysowanie serii, a efekty jego pracy są chyba najbardziej wyraziste spośród wszystkich pracujących przy Miraclemanie rysowników.

Miracleman to bez wątpienia jeden z najważniejszych tytułów wydanych w tym roku na polskim rynku. To również jeden z pierwszych komiksów traktujących o tematyce superludzi na poważnie. Takie ugryzienie tematu dało w efekcie arcydzieło. Według wielu opinii to dopiero kolejne projekty Alana Moore’a można za takowe uznać, ja jednak jestem zdania, że już w tej próbie osiągnął on pełen sukces. To po prostu pierwsze z kilku dzieł absolutnych, które autor ma na swoim koncie.

Tytuł: Miracleman
Tytuł oryginału: Miracleman
Scenariusz: Alan Moore, Mick Anglo
Rysunki: Garry Leach, Alan Davis i inni
Kolory: Steve Oliff
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Mucha Comics
Data wydania: październik 2016
Liczba stron: 384
IBSN: 978-83-61319-74-0

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz