Wbrew pozorom, nie jest łatwo napisać dobrą powieść młodzieżową. Autor musi posiadać niemałe literackie umiejętności, by uniknąć wielu pułapek. Nastoletni czytelnik to bardzo specyficzny odbiorca. Z jednej strony nie można go już traktować jak dziecka, oczywista łopatologia jest więc raczej niewskazana, ale z drugiej strony nadmierna komplikacja fabuły również nie wchodzi w grę. Dobrze przekazać w opowiadanej historii jakieś uniwersalne wartości, jednak trzeba je podać w sposób na tyle nienachalny, by nie zniechęcić młodego odbiorcy. Nie zaszkodzi nawet szczypta romansu, wszak okres „burzy i naporu” ma swoje prawa. Przed autorem stoi, jak widać, zadanie naprawdę trudne. Kass Morgan należy do grona tych pisarzy, którym niestety nie udało się mu sprostać.
Życie na Ziemi zostało zniszczone w wyniku wojny nuklearnej. By przetrwać, niedobitki ludzkości uciekły w kosmos i zamieszkały na dwóch stacjach kosmicznych. Egzystencja na małej przestrzeni przyniosła nowe ograniczenia. Ściśle kontrolowana jest liczba poczęć, zabronione jest posiadanie większej ilości dzieci niż jedno w jednej rodzinie, ograniczona jest także dystrybucja żywności. Na stacjach funkcjonuje ponadto godzina policyjna, za popełnienie stosunkowo drobnych przestępstw grożą surowe kary. Wielu młodocianych, którzy w ten, czy inny sposób podpadli systemowi, odsiaduje wyroki tzw. Odosobnienia, a końcem kary jest zazwyczaj dzień osiemnastych urodzin osadzonego, kiedy następuje egzekucja. Niespodziewanie, przed setką więźniów pojawia się szansa na skrócenie wyroku i odwrócenie losu. Rząd formuje specjalną grupę, która ma polecieć na Ziemię i sprawdzić, czy planeta nadaje się do ponownego zasiedlenia.
Zarys fabularny brzmi, trzeba to przyznać, całkiem ciekawie. Przed lekturą, Misja 100 sprawia wrażenie intrygującej dystopii z nutką post-apokalipsy. Świat przedstawiony, jeszcze na początku powieści, potrafi zainteresować, a pomysł, by powrót na wciąż niepewną Ziemię był kwestią konieczności, dodaje dodatkowego smaczku. Walka o przetrwanie zazwyczaj jest emocjonująca - niestety, o ile w teorii wygląda to wszystko naprawdę sensownie, to autorce nie udało się wykrzesać wiele więcej ponad interesujące założenia. Całość ugrzęzła w miałkiej fabule, cierpiącej na szereg bolączek.
Podstawowym problemem Misji 100 jest brak jakiegokolwiek ciekawego protagonisty. Jest to tym bardziej bolesne, że autorka przedstawia nam wydarzenia oczami kilku różnych bohaterów, jednak żaden z nich nie jest w stanie sprawić, by czytelnik przejął się jego losami. Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim postacie są strasznie jednowymiarowe, zazwyczaj podobne do siebie niczym dwie krople wody. Wszyscy przeżywają podobne rozterki, muszą zmagać się z brzemieniem popełnionych dawniej przewin i walczą o prawdziwą miłość. Różnic między kolejnymi bohaterami jest jak na lekarstwo, przez co postacie zlewają się w jedną, szarą masę.
Niestety, kiepsko jest także w materii wiarygodności poszczególnych bohaterów. Morgan uczyniła ich prawie że małymi supermanami. Jeden ma zdolności przywódcze, pozwalające z miejsca utemperować około setki zesłanych, drugi posiada unikalne umiejętności łowieckie, mimo że na stacji nie miał możliwości trenowania, zaś kolejna osoba, po krótkim lekarskim stażu, potrafi samodzielnie dokonywać niemal cudów w zakresie medycyny. Wszystko to sprawia, że czytelnik nie jest w stanie odłożyć niewiary na bok i dać porwać się nurtowi akcji.
Skoro już mowa o intensywności akcji, to na tym akurat polu jest, o dziwo, przyzwoicie. Spora w tym zasługa konstrukcji powieści. Kass Morgan zaserwowała nam króciutkie rozdziały (czy wręcz „rozdzialiki”), w dodatku w każdym kolejnym śledzimy wydarzenia z perspektywy kolejnych bohaterów. Przy okazji autorka zbytnio nie zwleka z rozwiązywaniem fabularnych zakrętów, gdy tylko pojawia się jakaś niejasność, dosyć szybko znajduje ona swoje rozwiązanie. Od dobrej woli czytelnika zależeć będzie czy poczyta to sobie za zaletę, czy jednak za wadę. Nadmierna skrótowość w wielu miejscach odbiera fabule wiarygodność. Za przykład niech posłuży tu pomysł autorki, by Ziemię badali skazani nastoletni przestępcy. Nie mają ani doświadczenia, ani przygotowania, ani odpowiedniego ekwipunku. I taka zbieranina wysyłana jest na misję, która może być ostatnią nadzieją ludzkości na przetrwanie. Seems legit.
Na wiele rzeczy można by przymknąć oko, ale czarę goryczy przelewa fakt, że Morgan, zamiast skupić się na niosącej spory fabularny potencjał, walce o przetrwanie, największą uwagę przywiązuje do rozterek sercowych swoich bohaterów, tworząc tym samym tanie i banalne romansidło dla nastolatek. Element uczuciowy stanowi główną fabularną atrakcję, spychając wszystko inne na dalszy plan. Niestety, kolejne wątki poprowadzone są w nieprzekonujący sposób, a obrazu całości dopełniają wylewające się zewsząd złote myśli w stylu: „Nie chcę spędzać z tobą tylko kolejnego dnia. Chcę co noc zasypiać i co rano budzić się u twojego boku. Nie chcę nikogo innego poza tobą, przez całe życie.” A to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Podobno na podstawie tej powieści powstał popularny serial telewizyjny. Jeśli jego poziom jest taki sam, jak literackiego pierwowzoru, to pozostaje tylko załamać ręce nad dzisiejszymi standardami. Zaskakujące jak niewiele potrzeba, by wypromować słaby produkt i sprzedać go jako odświeżające połączenie znanych motywów. Niestety, wszystko wskazuje na to, że historia będzie kontynuowana, cliffhanger na końcu powieści zwiastuje nam dalszy ciąg. Jednak ja na pewno nie będę czekał na jej premierę z wypiekami na twarzy.
Autor: Kass Morgan
Tytuł: Misja 100
Tytuł oryginału: The 100
Wydawca: Bukowy Las
Tłumaczenie: Maciej Studencki
Data wydania: 04. 02. 2015
Liczba stron: 264
ISBN: 978-83-63431-84-6
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://fantasta.pl i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK )
Muszę to napisać, żeby nie było nieporozumienia - serial na podstawie książki prześcignął ją jeszcze w swoim pierwszym sezonie (obecnie minęła ponad połowa drugiego) i ma z pierwowzorem tyle wspólnego co pies z kotem.
OdpowiedzUsuńWiem, bo czytałam to coś - i ogromnie cieszyłam się z jego lichej długości. Serial jest o przetrwaniu, książka o nastoletnich miłościach. Take your pick :)
Będę miał tę opinię w pamięci, tym niemniej póki co jestem wystarczająco zniechęcony do tego tytułu i jego pochodnych. Może kiedyś się wezmę za serial, choć z drugiej strony jestem pewien, że jest wiele lepszych tytułów, które muszę nadrobić... ;)
UsuńStandardy książek dla młodzieży są strasznie niskie. Z reguły wystarczy im szczypta mało skomplikowanej fabuły, najlepiej oscylującej w granicach dystopii z bohaterami, którzy są ze wszech miar idealni (jak to sam zgrabnie ująłeś - małe supermany). Nie mam nic do czytadeł, ale przynajmniej niech się czymś różnią! Niejednokrotnie mam wrażenie, że w wielu powieściach tylko podmieniono imiona głównych bohaterów. Schemat, miałkość, trywialność, jednotorowość... To przykre.
OdpowiedzUsuńNo właśnie... Trafiłaś w punkt. Podobne wrażenia miałem przy powszechnie wychwalanych "Igrzyskach Śmierci", choć tam uczuci, że jest to coś przereklamowanego było i tak mniejsze niż w przypadku "Misji 100". Gdzie się podziały młodzieżówki pokroju "Pottera"?
UsuńGdzie w ogóle się podziała czysta i prawdziwa fantastyka pokroju wspomnianej przez Ciebie Rowling, czy choćby Sapkowskiego, Grzędowicza, Watta-Ewansa, Zelaznego, LeGuin, o Tolkienie już nie wspominając (jest moim guru)? Teraz fantastyka rządzi się innymi prawami, mam wrażenie, że skomplikowaną intrygę, bujny świat, charakterystycznych bohaterów zastąpiono prostą fabułą przeładowaną romansami z biało-czarnymi bohaterami. Im "prostsze" społeczeństwo, tym banalniejsze książki. Im mniej wymagający czytelnik tym częściej pojawiają się beznadziejnie proste historie, które dla nas są po prostu śmieszne lub żenujące.
UsuńMcFantastyka, jaki odbiorca, taki produkt.
UsuńChoć trzeba uczciwie przyznać, że dobre rzeczy tez się pojawiają, tylko czasami trzeba dłużej poszukać.