niedziela, 25 stycznia 2015

Robert J. Szmidt "Łatwo być Bogiem" - Recenzja


Robert J. Szmidt to w polskiej fantastyce postać mocno rozpoznawalna.  Jest autorem kilkudziesięciu tłumaczeń literatury fantastycznej na język polski, od podstaw stworzył miesięcznik Science Fiction, w którym przez prawie 10 lat (mowa tylko o działalności Szmidta jako redaktora naczelnego) publikował opowiadania polskich autorów, dając szansę debiutu wielu obiecującym twórcom. No i w końcu, last but no least, Szmidt jest pisarzem. Specjalizuje się w literaturze, jakżeby inaczej, fantastycznej, nastawionej przede wszystkim na rozrywkę. Do tej szufladki możemy też chyba zaliczyć Łatwo być Bogiem, chociaż w tym przypadku widać także większe, choć nie do końca zrealizowane, ambicje tej prozy. 

Otwierająca powieść Misja Nomady to właściwie odrębne opowiadanie, tutaj dodane na zasadzie uzupełnienia wiedzy o uniwersum, w którym rozgrywa się akcja. Fabularnie jest zupełnie niepowiązana z właściwą częścią książki, stanowiąc zaledwie wprowadzenie. Ponadto, jest swego rodzaju odgrzewanym kotletem - tekst był już bowiem publikowany na łamach periodyku Science Fiction, ponadto jest też dostępny do darmowego pobrania w formie ebooka. Jako „otwieracz”, spełnia jednak swoją rolę, rozbudza zainteresowanie czytelnika. 

Właściwa część Łatwo być Bogiem to już jednak materiał premierowy. Główny bohater, Henryan Święcki, jest sierżantem floty, który w wyniku splotu okoliczności, zabija swojego przełożonego i w związku ze swoim czynem, trafia do ciężkiej kolonii karnej. Święcki jest przekonany, że postąpił słusznie, gdyż wedle dostępnych jemu, a zatuszowanych w fazie śledztwa informacji, zamordowany uczestniczył w nielegalnym handlu narkotykami. Oliwy do ognia dolewa fakt, że w akcji zbierania dowodów przeciwko nieuczciwemu wojskowemu, ginie brat Święckiego. Argumentami sierżanta nikt się jednak nie przejmuje, a on sam cierpi podczas odbywania kary prawdziwe katusze. Szansa na dowiedzenie niewinności trafia się, gdy Święcki zostaje warunkowo zwolniony z odbywania kary i trafia do odległego systemu Xan 4, gdzie trwa obserwacja dwóch obcych, toczących ze sobą wojnę, prymitywnych ras. Sierżant trafia w sam środek wewnętrznego konfliktu, a każdy wybór, który podejmie, może być tym ostatnim. 

W Łatwo być Bogiem Szmidt próbował połączyć fabułę wybitnie rozrywkową ze szczyptą motywów nieco większej wagi. Czy zabieg się udał? Częściowo na pewno tak, warstwa rozrywkowa nie rozczarowuje - perypetie Święckiego przedstawione są z odpowiednią doza dynamiki, ponadto sam bohater jest prowadzony w bardzo umiejętny sposób. Postawiony w sytuacji, w której każdy wybór może zakończyć się katastrofą, lawiruje w taki sposób, który pozwala zjednać mu sympatię czytelnika. Gdy dodamy do tego fakt, że Święcki jest człowiekiem walczącym w tzw. „słusznej sprawie”, staje się z miejsca sztandarowym przykładem bohatera pozytywnego, w którego przypadku można przymknąć oko na momentami moralnie dyskusyjne metody udowadniania swoich racji. Szkoda jednak, że inni bohaterowie są tu bardziej tłem niż pełnoprawnymi uczestnikami i sprawcami wydarzeń. 

A co z owymi motywami „nieco większej wagi”? Tutaj jest nieźle, ale jednak już nie tak kolorowo. Wątek kontaktu z obcymi cywilizacjami i możliwością zabawy w Boga niósł ze sobą wielkie możliwości, niestety nie zostały one do końca wykorzystane. Próby ingerencji w kulturę obu zamieszkujących Betę ras zostały sprowadzone do elementu historii Święckiego, służąc jedynie rozwojowi głównej intrygi. Z kolei powstały przy okazji konflikt na linii naukowcy-wojsko, potraktowany został po macoszemu i w efekcie sprowadza się jedynie do przepychanek liderów obu stron. Ciekawiej robi się, gdy akcja schodzi już na obserwowaną planetę. Kreacja obu ras to coś, co bezsprzecznie się Szmidtowi udało. Kultura Suhurów i „kleksów”, przyzwyczajenia, a także sama biologia – wszystkie te elementy stanowią bardzo interesujący, łączący się w całość obraz. Jest tu nawet miejsce na krótką historię konfliktu. Szkoda, że nie ma tych scen więcej, gdyż stanowią jedną z najmocniejszych stron powieści. 

Łatwo być Bogiem nieco zaskakuje w kwestii przynależności gatunkowej. O ile wprowadzająca w całość Misja Nomady to typowa space opera, tak właściwa część książki nie jest już tak łatwa do jednoznacznego zaszufladkowania. Bo nie jest to, jak chciałby wydawca, hard s-f, nie jest to także czysta space opera. Całość stanowi raczej połączenie tych dwóch podgatunków science-fiction, z częstym przenikaniem się poszczególnych składowych i ponadto z dużym udziałem czystej sensacji. Mieszanka ta daje w efekcie sporą dozę rozrywki z krótkimi momentami refleksji. Głównie chodzi tu jednak o zabawę, a tej Szmidt dostarcza czytelnikowi pierwszorzędnej. 

Łatwo być Bogiem to powieść, która rozbudza apetyt na więcej. Samo zakończenie zdaje się sugerować, że kontynuacja (jej powstanie wydaje się być kwestią oczywistą, zresztą, o ile pamięć mnie nie myli, sam autor już ją gdzieś zapowiedział) pójdzie raczej w nieco innym kierunku, wracając do zaproponowanej w Misji Nomady czystej space opery. Wydaje się to jednak być dobrym kierunkiem, Robert J. Szmidt jest autorem, któremu idealnie wychodzi tworzenie fabuły przede wszystkim czysto rozrywkowej, nie będącej jednak przy tym literaturą bezrefleksyjną. Po prostu umie zachować dosyć dobre proporcje w wymyślanych przez siebie historiach. Miejmy nadzieję, że ta umiejętność pozostanie przy nim jak najdłużej.

7/10

Autor: Robert J. Szmidt
Tytuł: Łatwo być Bogiem
Wydawca: Rebis
Data wydania: 19 sierpnia 2014
Liczba stron: 416

ISBN: 978-83-7818-559-8


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz