sobota, 3 sierpnia 2013

Szklana Pułapka 5 (reż. John Moore) - Recenzja



Od dawien dawna wiadoma jest sprawa, że jeśli coś się dobrze sprzedaje, to znajdą się ludzie, którzy wycisną z tego tyle, ile tylko się da. Na wiernych fanach można spokojnie żerować i wcisnąć im wszystko, byle było oznakowane logiem danej serii. Rzecz ma zastosowanie w każdym rejonie popkultury, od książek, przez gry, po filmy. Pół biedy, kiedy kolejne części produktu trzymają w miarę dobry poziom, problem zaczyna się w momencie, kiedy skok na pieniądze widać jak na gołej dłoni i towarzyszy mu słaby poziom artystyczny. Taki los spotkał niestety kultową „Szklaną Pułapkę”.

W piątej odsłonie tego filmu, znany i lubiany przez kolejne pokolenia widzów John McClane, chcąc pomóc synowi - agentowi CIA, wydostać się z tarapatów, trafia do Rosji. Jak to jednak zazwyczaj bywa, sam się w nie wplątuje i po raz kolejny musi walczyć, by uratować swoich bliskich. Bohaterowie zostają wciągnięci w rozgrywkę między dwoma potężnymi biznesmenami, a w tle majaczy zagrożenie kradzieży przez terrorystów broni atomowej, co znacząco podnosi stawkę konfliktu.

John McClane należy do jednych z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów kina akcji. Wcielający się w tę rolę Bruce Willis stworzył postać, która potrafiła zachwycić widzów swoim zgryźliwym humorem, połączonym z chłopięcym urokiem i bezwzględnością wobec złoczyńców, gdy idzie o ochronę życia swojej rodziny i innych niewinnych ludzi. Słynne powiedzonko bohatera, „Yippee-ki-yay motherfucker”, które trafia na jego usta przy wyjątkowo efektownych „rozwałkach”, na stałe weszło już do kanonu popkultury. Zaskakujące więc, że nawet bohatera tak charakterystycznego i o wciąż dużym rozrywkowym potencjale, kompletnie nie potrafiono wykorzystać. Brakuje typowego dla niego luzu, którym czarował w poprzednich odsłonach swoich przygód. Wciąż walczy i rozwala tych złych, jednak tym razem rzeczona rozwałka jest wyjątkowo bezmyślna. 


Całej sprawy nie poprawiają wyjątkowo drętwe dialogi, sprawiające wrażenie pisanych przez ludzi mających poważne trudności z wydobyciem z siebie jakiejkolwiek kreatywności.. Brakuje w nich polotu, a sceny w zamyśle mające zapewne śmieszyć, są po prostu słabe (choćby dialog McClane’a z moskiewskim taksówkarzem). To, co było siłą „Szklanej Pułapki” w jej najlepszych czasach, teraz jest zupełnie niewidoczne.

Być może całe zło jest winą scenariusza. Opowiadana historia to niezły film sensacyjny, ale odpowiedni bardziej na domowy seans w jakimś „lecie z sensacją” niż na kolejną część kultowego obrazu. Obejrzeć można, ale nie ma co się spodziewać, by towarzyszyły mu większe emocje. Kolejne zakręty akcji są dosyć przewidywalne. Bo musi być ktoś, kto nie jest tym kim się wydaje, jakiś zdrajca, nagłe skomplikowanie spraw. A kandydatów na takiego mąciciela wielu nie ma. W związku z czym, gdy już się pojawia, nie towarzyszą temu specjalne zaskoczenia.


Dobre wrażenie mogą sprawić sceny strzelanin i pościgów. Zrealizowane są ze sporą dynamiką i stanowią przyjemne oderwanie od sztampowości fabuły. Zgodnie z żelazną regułą sequeli, jest ich całkiem sporo, a biorąc pod uwagę, że McClane’ów jest teraz dwóch, to każdy może sobie wyobrazić ile zniszczenia sieją ramię w ramię. Szkoda tylko, że to jeden z nielicznych, nie wołających o pomstę do nieba, elementów tej produkcji.

Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść… niepokonanym. Twórcy nowej „Szklanej Pułapki” nie mają niestety tego wyczucia. Kręcąc takie filmy jak ten, niszczą kinową legendę i rozmieniają ją na drobne. Co najgorsze nikt im tego nie zabroni, kto posiada prawa, ten ma władzę. Obawiam się, że to nie koniec przygód Johna McClane’a i za parę lat zostaniemy „uraczeni” kolejną sensacyjną zapchajdziurą z jego udziałem.

4/10

Reżyseria: John Moore
Scenariusz: Skip Woods
Zdjęcia: Jonathan Sela
Czas trwania: 1 godz. 37 min.
Data premiery: 14 lutego 2013 (Polska), 7 lutego 2013 (świat)

(Recenzja dostępna jest także na stronie Po Przecinku )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz