Od dawien dawna wiadoma jest sprawa, że jeśli coś się dobrze sprzedaje, to znajdą się ludzie, którzy wycisną z tego tyle, ile tylko się da. Na wiernych fanach można spokojnie żerować i wcisnąć im wszystko, byle było oznakowane logiem danej serii. Rzecz ma zastosowanie w każdym rejonie popkultury, od książek, przez gry, po filmy. Pół biedy, kiedy kolejne części produktu trzymają w miarę dobry poziom, problem zaczyna się w momencie, kiedy skok na pieniądze widać jak na gołej dłoni i towarzyszy mu słaby poziom artystyczny. Taki los spotkał niestety kultową „Szklaną Pułapkę”.
W piątej odsłonie tego filmu, znany i
lubiany przez kolejne pokolenia widzów John McClane, chcąc pomóc
synowi - agentowi CIA, wydostać się z tarapatów, trafia do Rosji.
Jak to jednak zazwyczaj bywa, sam się w nie wplątuje i po raz
kolejny musi walczyć, by uratować swoich bliskich. Bohaterowie
zostają wciągnięci w rozgrywkę między dwoma potężnymi
biznesmenami, a w tle majaczy zagrożenie kradzieży przez
terrorystów broni atomowej, co znacząco podnosi stawkę konfliktu.
John McClane należy do jednych z
najbardziej rozpoznawalnych bohaterów kina akcji. Wcielający się w
tę rolę Bruce Willis stworzył postać, która potrafiła zachwycić
widzów swoim zgryźliwym humorem, połączonym z chłopięcym
urokiem i bezwzględnością wobec złoczyńców, gdy idzie o ochronę
życia swojej rodziny i innych niewinnych ludzi. Słynne powiedzonko
bohatera, „Yippee-ki-yay motherfucker”, które trafia na jego
usta przy wyjątkowo efektownych „rozwałkach”, na stałe weszło
już do kanonu popkultury. Zaskakujące więc, że nawet bohatera tak
charakterystycznego i o wciąż dużym rozrywkowym potencjale,
kompletnie nie potrafiono wykorzystać. Brakuje typowego dla niego
luzu, którym czarował w poprzednich odsłonach swoich przygód.
Wciąż walczy i rozwala tych złych, jednak tym razem rzeczona
rozwałka jest wyjątkowo bezmyślna.
Całej sprawy nie poprawiają wyjątkowo
drętwe dialogi, sprawiające wrażenie pisanych przez ludzi mających
poważne trudności z wydobyciem z siebie jakiejkolwiek
kreatywności.. Brakuje w nich polotu, a sceny w zamyśle mające
zapewne śmieszyć, są po prostu słabe (choćby dialog McClane’a
z moskiewskim taksówkarzem). To, co było siłą „Szklanej
Pułapki” w jej najlepszych czasach, teraz jest zupełnie
niewidoczne.
Być może całe zło jest winą
scenariusza. Opowiadana historia to niezły film sensacyjny, ale
odpowiedni bardziej na domowy seans w jakimś „lecie z sensacją”
niż na kolejną część kultowego obrazu. Obejrzeć można, ale nie
ma co się spodziewać, by towarzyszyły mu większe emocje. Kolejne
zakręty akcji są dosyć przewidywalne. Bo musi być ktoś, kto nie
jest tym kim się wydaje, jakiś zdrajca, nagłe skomplikowanie
spraw. A kandydatów na takiego mąciciela wielu nie ma. W związku z
czym, gdy już się pojawia, nie towarzyszą temu specjalne
zaskoczenia.
Dobre wrażenie mogą sprawić sceny
strzelanin i pościgów. Zrealizowane są ze sporą dynamiką i
stanowią przyjemne oderwanie od sztampowości fabuły. Zgodnie z
żelazną regułą sequeli, jest ich całkiem sporo, a biorąc pod
uwagę, że McClane’ów jest teraz dwóch, to każdy może sobie
wyobrazić ile zniszczenia sieją ramię w ramię. Szkoda tylko, że
to jeden z nielicznych, nie wołających o pomstę do nieba,
elementów tej produkcji.
Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść…
niepokonanym. Twórcy nowej „Szklanej Pułapki” nie mają
niestety tego wyczucia. Kręcąc takie filmy jak ten, niszczą kinową
legendę i rozmieniają ją na drobne. Co najgorsze nikt im tego nie
zabroni, kto posiada prawa, ten ma władzę. Obawiam się, że to nie
koniec przygód Johna McClane’a i za parę lat zostaniemy
„uraczeni” kolejną sensacyjną zapchajdziurą z jego udziałem.
4/10
Reżyseria: John Moore
Scenariusz: Skip Woods
Zdjęcia: Jonathan Sela
Czas trwania: 1 godz. 37 min.
Data premiery: 14 lutego 2013 (Polska),
7 lutego 2013 (świat)
(Recenzja dostępna jest także na stronie Po Przecinku )
(Recenzja dostępna jest także na stronie Po Przecinku )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz