Okres wakacyjny w kinie to czas blockbusterów - wielkich widowisk, produkowanych po to, by dostarczyć widzowi jak najwięcej rozrywki, najczęściej jak najmniejszym nakładem intelektu. Tak to zazwyczaj wygląda, a rok 2013 nie jest w tej materii wyjątkiem. Dosyć wcześnie, bo już w maju, zostaliśmy uraczeni całkiem dobrą, nową odsłoną „Star Treka”, jednak filmy o największym hitowym potencjale, zostały nam zaprezentowane w ostatnich tygodniach, bądź wciąż czekają na premierę. Najpierw twórcy spróbowali odświeżyć wizerunek Supermana (nieudany, choć całkiem dochodowy „Człowiek ze Stali”), następnie postanowili sprzedać nam coś co znamy i lubimy, ale w nowym opakowaniu („Jeździec znikąd” z kolejną „szaloną” kreacją Johnny’ego Deppa), by w końcu zaatakować czymś, co na pierwszy rzut oka może się wydawać wariacją na temat „Transformersów”. Mowa o „Pacific Rim”, za którego wziął się jeden z najbardziej pożądanych ostatnimi czasy reżyserów Hollywood, czyli Guillermo del Toro.
Pomysł, na jakim zasadza się cała historia, jest tak banalnie prosty, że nie do końca wiadomo czy wypada zaśmiać się z ironią, czy jednak bić ekipie pokłony, że wydobyła z niego tak wiele. Oto na dnie Pacyfiku otwarty zostaje portal, z którego do naszego świata przedostawać się zaczynają potwory z innego wymiaru. Początkowo nie wiadomo po co, pewne jest jedynie, że stwory sieją zniszczenie, atakując miasta na całym świecie. By je powstrzymać, ludzkość łączy siły i tworzy wielkie roboty, tzw. Jeaggery, które mają przeciwstawić się inwazji. Wszystkie te informacje dostajemy już na samym początku, później jest już tylko akcja, akcja i akcja…
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że poza walorami stricte rozrywkowymi, ten film nie oferuje wiele więcej. Ale to chyba jasne jak słońce, sam zarys fabuły mówi właściwie wszystko. Nie jest to oczywiście żadną wadą, efektowna „rozwałka” potrafi przynieść sporo zabawy chcącemu zanurzyć się w przygodzie widzowi. „Pacific Rim” spełnia tę rolę jak rzadko który film.
Nie otrzymamy tu żadnych wybitnych aktorskich kreacji. W role głównych bohaterów mógłby się zresztą wcielić byle wyrobnik, gdyż sprowadzają się one do bycia wysportowanym i wymachiwania kończynami. Może jest to nieco smutne, ale aktorzy są w tym przypadku jedynie dodatkiem do ferii efektów specjalnych. Ale te, trzeba to przyznać, robią spore wrażenie. Rzadko mi się to zdarza, ale tym razem wybrałem wersję 3D (choć raczej z racji ograniczonego wyboru niż faktycznej chęci) i o dziwo, nie żałuję. Efekt ten nie jest użyty jedynie, by widz zapłacił więcej za bilet, widać, że film gruntownie przygotowano do wyświetlania także w takiej formie i zabieg ten wzbogaca seans pod względem estetycznym. Inną sprawą jest to, iż nowe dzieło del Toro jest filmem, który trzeba zobaczyć w kinie. Czekanie na dvd mija się z celem. Zaprezentowane efekty specjalne zrobią takie wrażenie jak powinny jedynie na dużym ekranie.
Twórcy słusznie wyszli z założenia, że film tak napompowany i w pewnym sensie też patetyczny, trzeba by wzbogacić elementami humorystycznymi. Postanowiono użyć starych chwytów, czyli spotkania dwóch charakterów: pedantycznego i sumiennego z nieco bardziej luźnym. Abstrahując już od tego, że widzieliśmy to setki razy, to mimo wszystko jest ta klisza całkiem pozytywnym elementem, rozładowującym napięcie. Podobnie jak luzacka postać odtwarzana przez Rona Perlmana, która to handluje częściami ciała zebranymi z truchła obcych. Ona z kolei odpowiada za dowcipne onelinery. Schemat, ale do przełknięcia.
Ciężko uznać „Pacific Rim” za najciekawszy film Guillermo del Toro. Co więcej, zapewne nie jest on nawet najlepszy z „superprodukcyjnej” części jego filmografii. Jednak mimo tego, warto wybrać się do kina, by na własne oczy zobaczyć wspaniałe efekty specjalne i dać się porwać nieskrępowanej niczym, czystej przygodzie. Oczywiście, jeśli lubicie podobne kino. W innym wypadku seans będzie jedynie stratą czasu.
7/10
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Travis Beacham, Guillermo del Toro
Zdjęcia: Guillermo Navarro
Czas trwania: 2 godz. 11 min.
Data premiery: 12 lipca 2013 (Polska); 11 lipca 2013 (świat)
(Recenzja została pierwotnie opublikowana w serwisie Po Przecinku )
Hmm z czystej ciekawości bym obejrzała, choć nie do końca lubię takie filmy :)
OdpowiedzUsuńhttp://qltura.blogspot.com/
Jak chcesz się odstresować, to polecam. Generalnie pierdoły to są, ale satysfakcjonujące. Moim zdaniem warto.
UsuńNa pewno to obejrzę, bo miałam iść na to do kina :) Obejrzę też dlatego, ponieważ "Pacific Rim" przypomina mi troszkę Neon Genesis Evangelion (jedno z moich ulubionych anime) też atakujące potwory i ratujące roboty ;)
OdpowiedzUsuńSame "zachęcacze". Nie możesz tego zlekceważyć, idź do kina! ;)
UsuńPowiem, że ten film jest jak okrojone z filozoficznych wycieczek NGE. Są ogromne roboty, są ogromne potwory, akcja i GENIALNE efekty specjalne. Taki Evangelion przerobiony na hamburger, ale wciąż smaczny.
Usuń