niedziela, 11 sierpnia 2013

Steven Erikson "Kuźnia Ciemności" - Recenzja



Wraz z „Okaleczonym Bogiem” „Malazańska Księga Poległych” znalazła swój finał. Jeśli ktoś zastanawiał się nad tym, w jakim kierunku podąży dalsza kariera Eriksona, otrzymał chyba znaczącą odpowiedź. Wedle zasady, że nie zarzyna się kury znoszącej złotej jajka, powstaje kolejna trylogia osadzona w świecie Malazu i przyległości. „Kuźnia Ciemności” to jej pierwszy tom.

Tym razem skupiamy się na rasie Tiste. Autor przedstawia nam historię zbliżającej się wojny domowej i bratobójczej walki o wpływy wśród przedstawicieli tej rasy. Po jednej stronie staje małżonek Matki Ciemności, lord Draconus, a jego przeciwnikiem jest Urusander, bohater wojen i idol niższych kast. Starcie tych dwóch sił może zmienić oblicze ojczystej krainy Tiste i stworzyć nowe, trudne do kontrolowania potęgi. Dodatkowe niebezpieczeństwo nadciąga ze strony morza, w którym budzi się pradawna, mordercza siła.

Już w pierwszym tomie „Malazańskiej Księgi Poległych” Steven Erikson dał się poznać jako pisarz świetnie operujący wieloma różnymi motywami, splatający je wraz z rozwojem opowieści. Kolejne tomy tylko poprawiły tę ważną umiejętność. Nie inaczej jest i tym razem. Autor przeskakuje z wątku na wątek, a wraz z biegiem akcji, czytelnik zyskuje coraz szerszy ogląd sytuacji. Odkrywanie poszczególnych elementów układanki to ogromna przyjemność, zwłaszcza gdy zaczyna wyłaniać się zza nich coś większego. Co prawda, na początku lektury, ten nawał wątków może przyprawić o lekki zawrót głowy, ciężko bowiem wszystko ogarnąć i do siebie dopasować (tutaj pomaga tradycyjny u Eriksona „Dramatis Personae”, do którego dobrze się cofać, by wszystko poukładać na właściwym miejscu), jednak zagubienie szybko ustępuje miejsca czystej satysfakcji z dobrej lektury.

Bardzo mocnym punktem pisarstwa Eriksona są filozoficzne przemyślenia, które wygłaszają jego bohaterowie. Uniwersalne prawdy na różne tematy, nietypowe spojrzenia na życie i jego bolączki, które aktualne są także dla dzisiejszego czytelnika. Brzmi może nieco górnolotnie, jednak szczęśliwie brak przy tym jakichkolwiek objawów grafomaństwa, nawet mimo tego, że owe przemyślenia zostają czasem zaserwowane w ciężkich do przyswojenia na jeden raz dialogach i scenach. Pasuje to jednak do konwencji i sprawia, że czyta się je nie tylko bez bólu zębów, ale także z zaskoczeniem, że są tak trafne i aktualne. Nawet, jeśli trzeba się raz czy dwa cofnąć, by wszystko dotarło tak, jak trzeba.

Wydawać by się mogło, że prequel „Malazańskiej Księgi Poległych” (bo tym w istocie jest „Kuźnia Ciemności”) może być odcinaniem kuponów od popularności sagi. Nic bardziej mylnego. Mimo tego samego uniwersum, powieść zaskakuje świeżością. W prowadzone przez bohaterów intrygi, plany i działania okołowojenne wczuwamy się bardzo mocno, co sprawia, że przebieg akcji śledzimy ze sporym zainteresowaniem. Niektórzy bohaterowie występujący w „Kuźni Ciemności”, są już czytelnikom Eriksona znani. Tym razem zostali oni jednak przedstawieni nie tylko w innych okolicznościach, ale jako prawie zupełnie inne osoby, nieobarczone tymi brzemionami, które zaczną nosić później. Obserwowanie jak do tego dochodzi jest fascynujące. Już teraz nie mogę się doczekać kolejnych dwóch tomów, by dowiedzieć się, w jaki sposób potoczą się sprawy.

Trochę rozczarować może fakt, że wyjątkowo mało tu scen, w których objawiałby się specyficzny, czarny humor Eriksona. Wszystko przedstawione jest tym razem bardziej na poważnie. Nie jest to wielka wada, jednak biorąc pod uwagę, że ten element zazwyczaj nieco rozładowywał poważną atmosferę, to jego brak jest odczuwalny.

Póki Steven Erikson tworzy tak znakomite powieści jak „Kuźnia Ciemności”, chęć dowiedzenia się, jak radzi sobie w innym gatunku i w innym uniwersum, nie jest szczególnie paląca. Bo po co ma wychodzić z czegoś, w czym radzi sobie wręcz po mistrzowsku?

9/10

Autor: Steven Erikson
Tytuł: Kuźnia Ciemności
Tytuł oryginału: Forge of Darkness
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Data wydania: 28 czerwca 2013
Liczba stron: 634
ISBN: 978-83-7480-361-8

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK )

5 komentarzy:

  1. Zdecydowanie ta książka jest moim must have, od czasu premiery poluje na nią i ciągle szukam okazji by kupić "Kuźnie..." po "taniości", skończy się pewnie na tym że pójdę do księgarni i wywalę sześć dych, jednak z poczuciem że było warto i nie żałuję ani złotówki. Dobra recenzja, fajny blog, obserwuje, trzymaj tak dalej :)

    Serdecznie pozdrawiam
    Ola ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem jak jest, rzadko kiedy udaje się doczekać do czasu, aż książka jest tańsza. A może dodatkowo Cię skusi fakt, że to nie sześć dych, ale w tym przypadku pięć. ;)

      Usuń
  2. Kupiłem przeczytałem i czekam na więcej :) warto bo jak można przeczytać powyżej książka daje do myślenia na bardzo uniwersalne tematy. Polecam

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i wyjdę na hejtera, ale ta książka kompletnie nie przypadła mi do gustu. Oczywiście każdy ma prawo do swojego zdania, ale na mnogość wątków powodowała, że po prostu gubiłem się w intrydze. Recenzję czytało mi się za to świetnie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :)
      I zaraz tam hejtera... Nie każdemu podoba się to samo. Mnie akurat mnogość wątków podeszła o tyle, że widać było po tym jak misterną sieć Erikson utkał. Inna sprawa, że gdy wyjdzie kolejny tom, pewnie będę sobie musiał "Kuźnię" przypomnieć, bez bycia "na bieżąco" z akcją, może być ciężko się połapać w niuansach rozczłonkowanej fabuły.

      Usuń