Temat odgórny: Witamy, witamy braci w rozumie!
- Bogu niech będą dzięki... – w kościele rozległ się chóralny jęk sporej grupy wiernych. Wieczorna msza święta dobiegła końca, ludzie zaczęli wylewać się z budynku. Odfajkowali już swój cotygodniowy obowiązek i mogli udać się na zasłużone posiedzenie przed telewizorem. Ksiądz Malicki uklęknął przed tabernakulum i razem ze służącymi tego dnia ministrantami, skierował swe kroki w kierunku zakrystii. To była dla niego bardzo długa niedziela, odprawił trzy nabożeństwa, a w przerwach między nimi został wezwany na ostatnie namaszczenie do Jana Kasprzyckiego, jednego ze starszych parafian. Ten dzień wyssał z niego siły, dlatego na duchu podnosił go fakt, że oto skończył się jego ostatni tego wieczora obowiązek. Mimo wszystko radował się, że wybrał akurat tę drogę życia, a okres spędzony w seminarium był dla niego najlepszym od wielu lat, poznał nowych przyjaciół, posiadających tę samą pasję co on. Jego braci w wierze i w rozumie.
Pozbycie się szaty liturgicznej zajęło mu dobrą chwilę, ale w końcu zdjął wszystko i odwiesił na miejsce. Teraz mógł spokojnie ruszyć do domu, ministranci już się rozeszli, wyjść mógł więc i on. Zamierzał tego wieczora przede wszystkim odpocząć, położyć się w końcu na łóżku i obejrzeć dobry film. Idąc pustymi ulicami zastanawiał się co wybrać: „Amadeusza”, „Ojca Chrzestnego” czy może „Rio Bravo”. Jego zainteresowania filmowe zawsze były szerokie, nie miał uprzedzeń do żadnego gatunku. To samo tyczyło się ludzi, dlatego też zawsze miał dobry kontakt z młodzieżą, i cieszył się z tego, ponieważ mógł pokazać Boga kolejnym osobom, które dotychczas Go nie widziały.
Wyrwał się z zamyślenia, bo spostrzegł, że oto dochodzi już do swojej kamienicy. Sięgnął ręką do tylnej kieszeni, wyjął klucze i otworzył drzwi. Cios spadł na głowę księdza Malickiego zupełnie niespodziewanie. Nie miał żadnych szans się uchylić. Zamroczyło go i padł nieprzytomny na klatkę schodową.
Kiedy się ocknął, spostrzegł, że leży związany i zakneblowany w swoim mieszkaniu, a nad nim stoi proboszcz jego parafii, ks. Witold Szymański.
- Skończyła się wasza klerykalna era. Myślałeś pewnie, głupcze, że jestem takim samym klechą jak ty? – powiedział proboszcz, widząc, że Malicki się obudził – Nie wygracie walki o rząd dusz. Wiesz, moi mocodawcy zmiotą was z powierzchni ziemi. O waszym kretyństwie świadczy już sam fakt, że pracowałem w tej parafii przez dwa lata i nikt się nie zorientował kim naprawdę jestem. A kiedy przyjdę z posługą do domów naszych parafian, wleję w ich serca nową światłość, światłość z kosmosu. Bo to ja zostałem wybrany na głosiciela słowa, nie będącego taką pieprzona ciotą jak twój ukrzyżowany bożek. To do mnie przemówili bogowie z przestrzeni ponad nami. To oni dadzą nam rozum, to w nich będziemy wszyscy braćmi. Tylko najpierw pozbędziemy się was, cobyście nie bruździli, klechy. Zajmie nam to chwilę, ale plan właśnie zaczyna być realizowany, jest nas więcej, w takiej Polsce na przykład jesteśmy już prawie wszędzie. Wiesz po co Ci to mówię? Żebyś wiedział, że walczyłeś po złej stronie, mój drogi. No, ale to już koniec pogawędki, nasłuchałeś się wystarczająco, ja lubię mówić, ale tym razem mam pracę do wykonania. Żegnaj.
Mały otwór pojawił się w czole księdza Malickiego, a on sam westchnął i w bezcielesnej formie uleciał szukać swojego boga, by dowiedzieć się po jakiej stronie walczył całe życie.
(Short ukazał się pierwotnie 17 marca 2008 na forum magazynu "SFFH" jako tekst konkursowy - http://www.science-fiction.com.pl/forum/viewtopic.php?t=1509&start=0
W głosowaniu uzyskał 1 punkt i zajął ex equo piąte miejsce na siedem możliwych. Opublikowany pod nickiem Chal-Chenet)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz