Potwór z bagien to dla wielu czytelników kultowy protagonista, który stał się ikoną popkultury przede wszystkim za sprawą fantastycznej serii Alana Moore’a. Czterdzieści lat temu brytyjski twórca wypuścił tytuł, który wyszedł daleko poza komiks rozrywkowy, dając sporo materiału do przemyśleń i zachwycając wielowymiarowością. Od tego czasu wielu innych scenarzystów, niekiedy o bardzo głośnych nazwiskach, próbowało zmierzyć się z postacią Aleca Hollanda, jednak jak do tej pory nikt nie doskoczył do zawieszonej na wysokim poziomie poprzeczki. Kolejnym pretendentem jest Jeff Lemire, twórca nietuzinkowy, który niejednokrotnie pokazał, że potrafi zaoferować czytelnikowi coś nieszablonowego.
Ludzkość staje na krawędzi zagłady. Ziemia powoli umiera, a ostatni przedstawiciele naczelnych tłoczą się na skrawkach lądu, których nie zalało morze. Parlamenty Zieleni, Czerwieni i Rozkładu uznają człowieka za winnego tej sytuacji i wypowiadają mu wojnę. W celu całkowitego pokonania wroga siły natury wysyłają armię potworów pod wodzą przerażającego awatara. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zatrzymać tej potęgi. Ostatnią nadzieją ludzkości może być Alec Holland, znany jako Potwór z bagien, jednak dawno temu porzucił nasz świat, by cieszyć się zasłużonym spokojem. Czy teraz powróci, by stoczyć ostatni bój w obronie ludzkości, która wiele razy traktowała go źle?
Po komiksach ulokowanych w ramach DC Black Label można spodziewać się poruszania poważniejszej, skierowanej do dojrzalszego odbiorcy problematyki albo po prostu większej intensywności i sporej dawki przemocy, niekoniecznie odpowiedniej dla młodszego czytelnika. W przypadku „Zielonego piekła” rzecz przejawia się przede wszystkim w zdecydowanym postawieniu na ciężki klimat i mocne, horrorowe obrazy. W kilku miejscach aż przecierałem oczy ze zdumienia na widok niektórych scen, w których całkiem realistycznie przedstawiono masakrę ludzkości. To na pewno podnosi ciężar gatunkowy historii, ale nie może też być sztuką dla sztuki. Na szczęście nie jest to tylko przemocowa wydmuszka, bo „Zielone piekło” ma także inne atuty.
Lemire’owi udało się wykreować bardzo interesujący, chylący się ku upadkowi świat, w którym ludzie powoli schodzą ze sceny, ustępując miejsca komuś, kto nie zniszczy planety w takim stopniu, jak zrobił to nasz gatunek. Postapokaliptyczna sceneria nie jest niczym nowym w popkulturze, ale kiedy jest wykorzystana w kreatywny sposób i stanowi środek do celu, a nie cel sam w sobie, wtedy stanowi wartość dodaną dzieła. Tak dzieje się tutaj, bo nie jest to jedyny warty uwagi element omawianego albumu. Bardzo dobrze działają także relacje między bohaterami. Lemire zawsze umiał opisać targające człowiekiem emocje i choć obyczajowość jest mocniej widoczna w jego bardziej kameralnych, autorskich projektach, to i tak potrafi tę umiejętność wykorzystać w komiksie mainstreamowym. Tak jest właśnie w „Zielonym piekle”.
Warto wspomnieć, że podzielenie albumu na trzy rozdziały sprawiło, że opowieść jest mocno zwarta i toczy się w szybkim tempie. Na kolejnych kartach nie uświadczymy nadmiernej ekspozycji ani powolnego odkrywania niuansów świata przedstawionego – czytelnik szybko zostaje rzucony na głęboką wodę, a zarazem w wir akcji. Czy jest to dobry manewr? Wydaje mi się, że w znacznej mierze tak, bo otrzymaliśmy dzięki temu historię, która zarówno angażuje, jak i cały czas trzyma w napięciu. Jest jednak także wada takiego rozwiązania. Lemire nie ma czasu na przekształcenie „Zielonego piekła” w coś więcej. To zatem komiks, który oferuje refleksję na najprostszym poziomie. Coś na zasadzie – „Nie niszczcie planety, bo to się źle skończy!”. I jakkolwiek tego typu oczywistości same w sobie nie są niczym złym, a czasami nawet bywają potrzebne, to rzecz sprawia, że nie ma mowy o tym, byśmy mogli postawić tę inkarnację „Potwora z bagien” obok wersji autorstwa Alana Moore’a.
Douglas Mahnke to artysta dobrze znany polskiemu fanowi komiksów. Niejednokrotnie mieliśmy okazję podziwiać jego grafiki i każdorazowo była to rzetelnie wykonana praca. Także i tym razem jest podobnie. Amerykanin udanie zwizualizował ponury obraz walki o przetrwanie resztki ludzkości. Kolejne kadry są mroczne i sugestywne i choć nie cechuje ich nadmierny realizm (są raczej lekko przerysowane), to mają w sobie coś hipnotyzującego. Świetnie sprawdzają się zwłaszcza w tych najbrutalniejszych momentach, kiedy bardzo udanie podkreślają, że walka, którą toczy ludzkość z Parlamentami Zieleni, Czerwieni i Rozkładu, jest potyczką do ostatniej kropli krwi.
Najnowszy komiks z Potworem z bagien w roli głównej z pewnością jest albumem, na który warto zwrócić uwagę. To nie ulega żadnej wątpliwości. Jeff Lemire zna się na swojej robocie i także w tym przypadku dał nam tytuł angażujący a także posiadający warte odnotowania mocne strony. I choć można było się spodziewać, że nie będzie to poziom Moore’owskiego „Potwora”, to jednak taki stan rzeczy nie przeszkadza w lekturze. Trzeba mieć świadomość, że nie obcujemy z arcydziełem, ale po prostu z solidnym komiksem. Mnie to w zupełności wystarcza.
Tytuł: Potwór z bagien. Zielone piekło
Seria: DC Black Label
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Doug Mahnke
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Swamp Thing. Green Hell
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: sierpień 2024
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 276
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-6537-3
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 02. 10. 2024).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz