niedziela, 8 stycznia 2023

Rorschach - Recenzja

 

Oryginalni „Strażnicy” byli – nie, nadal są! – dziełem kompletnym. To jeden z najwspanialszych tytułów nie tylko medium komiksowego, ale całej popkultury. Pierwotnie miał być zamkniętą całością, tego zresztą chciał twórca albumu, Alan Moore, jednak korporacyjne działania wydawniczego molocha sprawiły, że sprawy potoczyły się inaczej. W efekcie Szkot do dziś jest śmiertelnie obrażony na DC Comics, a samo wydawnictwo czerpie profity z kontynuacji dzieła, do którego prawa przejęło w nie do końca elegancki sposób. Następnie DC stworzyło czterotomową serię „Strażnicy. Początek” i crossover „Zegar zagłady” – opinie co do ich jakości są wśród fanów mocno podzielone. Gdy wydawało się, że uniwersum „Strażników” nie spotka już nic ciekawego, decydenci postanowili spróbować jeszcze raz.

Podczas kampanii wyborczej dochodzi do próby zamachu na kandydata na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia partii republikańskiej. Niebezpieczeństwo zostaje zażegnane, a jednym ze sprawców okazuje się starszy mężczyzna w masce Rorschacha. Kim jest? Jaka była jego motywacja? Tego musi dowiedzieć się desygnowany do wyjaśnienia sprawy detektyw odpowiadający bezpośrednio przed niedoszłą ofiarą zamachu.

Tom King na kartach „Rorschacha” całkowicie odrzucił kwestię zagadki tożsamości tytułowego bohatera. Co więcej, już od pierwszego zeszytu doskonale wiemy, kto ukrywa się za charakterystyczną maską. Środek ciężkości został przesunięty w zupełnie inne miejsce – kwestią kluczową stało się to, dlaczego rzeczona maska została w ogóle założona, co miało takiemu ruchowi przyświecać i czy ma on jakikolwiek sens w skorumpowanym i zepsutym świecie? Autor pyta o to, czy istnienie takiej postaci jak Rorschach wciąż pozostaje zasadne, czy społeczeństwo potrzebuje (anty)bohatera w takim (mocno surowym) stylu.

W interpretacji Kinga postać Rorschacha staje się czymś więcej niż tylko kolejnym człowiekiem, który założył maskę i chce szerzyć twardą sprawiedliwość. Jest ideą, i to z gatunku takich, o jakie warto walczyć, mającą stanowić drogowskaz dla wątpiących. Sęk w tym, że ten idealizm jest zarazem bardzo naiwny – co za tym idzie, Rorschach i towarzysząca mu kobieta mogą nader łatwo wpaść w wir politycznych machinacji i stać się ofiarami ludzi, dla których cyniczne wykorzystanie innych oraz wykrzywianie szlachetnych założeń nie stanowi najmniejszego problemu, co więcej, jest normalnym środkiem do osiągnięcia celu.

Fabuła „Rorschacha” toczy się w bardzo leniwym tempie. Czytelnicy spragnieni akcji nie znajdą tu zbyt wiele dla siebie. Zamiast łatwej rozrywki King proponuje nam coś więcej. Ten polityczny thriller jest momentami bardzo duszny. Wchodzi też głęboko w głowy protagonistów, eksploruje ich przeszłość, a retrospekcje znacząco poszerzają obraz świata przedstawionego, który wraz z kolejnymi zeszytami staje się w oczach odbiorcy coraz bardziej klarowny. Warto jednak mieć na uwadze, że King rozwija naszą wiedzę stopniowo, po swojemu. Dygresje pogania dygresjami, nawiązuje, otwiera wątki poboczne. Jego styl narracji jest specyficzny, w mojej opinii nie przypadnie do gustu przeciętnemu popcornożercy przyzwyczajonemu do kolorowych superbohaterów spod znaku MCU.

Czytałem „Rorschacha” jeszcze kiedy ukazywał się w pojedynczych zeszytach (mowa o wersji angielskiej), ale zdecydowanie lepiej poznawać tę opowieść w formie albumowej. Jest ona bowiem dość złożona i wymagająca, a czytając ją ciągiem, łatwiej dostrzeżemy fabularne smaczki i powiązania. Autor każe nam zastanowić się nad kwestią czystości polityki. I choć wysnuwane podczas lektury wnioski w żadnym razie nie są specjalnie oryginalne (polityka jest brudna – no kto by pomyślał?), to sposób, w jaki King łączy poszczególne wątki, robi wrażenie. Wszystkie szczegóły są dopięte na ostatni guzik a różne plany, na jakich toczy się akcja, tworzą w końcu sensowną całość. Ta fabularna mozaika została starannie przemyślana i podczas lektury dobrze to widać. Przyczepiłbym się jedynie do samego zakończenia – spokojnie, uniknę spoilerów – chodzi mi po prostu o to, że nie ma w nim zbyt wiele zaskoczenia. Ale to zaledwie mała łyżka dziegciu, którą reszta albumu doskonale niweluje.

Duże wrażenie robi warstwa graficzna „Rorschacha”, ale nie dlatego, że jest jakaś wielce efektowna i ekstrawagancka. Nie. Chodzi o to, że Fornes potrafił stworzyć niepodrabialny, bardzo przyziemny klimat, realistyczny, zwyczajny, w którym czuć także wpływy noir. Wiem, nie brzmi to specjalnie ekscytująco, ale uwierzcie – te rysunki robią robotę i idealnie pasują do historii. Ciekawe jest kadrowanie – odrzucono tu klasyczny podział na dziewięć kadrów, z jakim mieliśmy do czynienia w „Strażnikach”. W znacznej mierze jest konwencjonalnie – różne wersje prostokątów, czasami ilustracje całostronicowe, ale zdarzają się też prawdziwe wizualne perełki, jak podzielony na trzy zeszyt poświęcony przesłuchaniu pewnych ludzi, który konstrukcyjnie jest majstersztykiem. Warto też przyjrzeć się zamieszczonym na końcu albumu okładkom poszczególnych zeszytów (także wersjom alternatywnym) – niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki.

Kolejny (i nie sądzę, że ostatni) komiks ze świata „Strażników” to bez dwóch zdań godna kontynuacja idei Moore’a. Nieco inna w duchu, specyficzna, zmuszająca do myślenia, ale zarazem bardzo angażująca. To potwierdzenie tezy, że jeśli Tomowi Kingowi da się pewną dozę swobody, ten odwdzięczy się komiksem nieszablonowym, wręcz fascynującym. Przed lekturą tej limitowanej serii nie byłem do końca przekonany co do zasadności jej powstania, jednak efekt końcowy rozwiał moje wątpliwości. „Rorschach” jest bardzo dobry. Warto go poznać.

Tytuł: Rorschach
Seria: Strażnicy
Scenariusz: Tom King
Rysunki: Jorge Fornes
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Rorschach
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Black Label
Data wydania: listopad 2022
Liczba stron: 312
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-5595-4

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 13. 12. 2022).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz