niedziela, 10 października 2021

Robert J. Szmidt "Mrok nad Tokyoramą" - Recenzja

 

Na początku XXI wieku działalność rozpoczął magazyn „Science Fiction”, skupiający się w znacznej mierze na publikowaniu opowiadań fantastycznych polskich, najczęściej raczej niszowych autorów. Redaktor naczelny periodyku był mi wówczas nieznany, ale jak się miało w przyszłości okazać, szybko stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych fantastów w Polsce. Zresztą to właśnie na łamach „Science Fiction”, w 2002 roku, ukazało się opowiadanie będące podstawą omówionej poniżej książki. Wtedy było jednym z najjaśniejszych punktów całego rocznika, dzisiaj zaprezentowana wówczas opowieść otrzymuje rozwinięcie i, co najważniejsze, nadal robi naprawdę duże wrażenie.

Ziemia w 2077 roku nie jest zbyt przyjemnym miejscem. W wyniku katastrof o globalnym zasięgu i drastycznego ocieplenia klimatu ludzie żyją w ogromnych metropoliach. Nowy świat ma też nową rozrywkę. Che-do to połączenie szachów ze sportami walki, a najlepsi zawodnicy tej dyscypliny osiągają status półbogów. Mają też specjalne przywileje: raz w roku mistrzowie mogą skorzystać z abolicji, pozwalającej im na zrobienie dosłownie wszystkiego. Podczas takiej właśnie nocy dopuszczają się jednak czynu, który sprowadza na nich zemstę człowieka, któremu odebrali wszystko.

Warto chyba od razu powiedzieć, że Robert J. Szmidt nie odkrywa tu żadnych nowych lądów. Powieść napędza znany od dziesięcioleci motyw zemsty za niezawinione śmierci kogoś z bliskiego otoczenia protagonisty. Cały „myk” polega jednak na tym, że słabszy autor nie umiałby dobrze rozpisać motywów obecnych w popkulturze od dawna, zamiast dobrej rozrywki oddając nam literacki paździerz. Szmidt tymczasem obrabia wszystko na swoją modłę, przede wszystkim potrafi zainteresować pomysłem wyjściowym i utrzymać uwagę czytelnika praktycznie na całej długości powieści. Głównym powodem jest oczywiście nośna historia, mało kto z nas nie chciałby dać się ponieść zemście w momencie, kiedy spotkałaby nas tak straszna niesprawiedliwość, jakiej doświadczył bohater „Mroku nad Tokyoramą”, niejaki Rafał Tymura.

Sam główny bohater został zarysowany  naprawdę przekonująco. Jego motywacja jest jasna i zrozumiała i właściwie od samego początku trzymamy kciuki za powodzenie jego, wydawałoby się niemożliwej misji. Nieco gorzej sytuacja przedstawia się jeśli chodzi o postaci drugoplanowe. Żadna z nich specjalnie nie porywa, a w kilku przypadkach przydałoby się rozwinięcie kierujących nimi motywacji. Tych złych widzimy właśnie jako złych, bez żadnych odcieni szarości, bez pokazania tego, dlaczego są całkowicie oderwani od rzeczywistości. Kano, Junko – te postaci miały większy potencjał, niż autor ostatecznie z nich wykrzesał.

W powieści cyberpunkowej niezwykle ważna powinna być technologia i jej wpływ na człowieka. Jak w tym obszarze wypada Szmidt? Całkiem nieźle. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że ta futurystyczna otoczka służy tu raczej zabawie aniżeli głębszej refleksji. Bo bohater owszem, korzysta ze zdobyczy technologii, ale czyni to tylko po to, by osiągnąć swój cel. Nie jest to literatura moralnego niepokoju i wcale nie musi taka być, bo pod względem akcji jest naprawdę satysfakcjonująco. Może nie zawsze Szmidtowi udaje się utrzymać takie samo, wysokie tempo, ale też spójrzmy prawdzie w oczy –  nie można nieustannie gnać na najwyższych obrotach.

Ciekawym pomysłem jest idea wykorzystania technologii do całkowitej zmiany tożsamości protagonisty. Szmidt stara się uwiarygodnić cały proces i trzeba przyznać, że wychodzi mu to całkiem zgrabnie. A przynajmniej dla mnie, technicznego laika, wszystko brzmiało naprawdę przekonująco. Podobać może się także wymyślony przez autora sport, jakim według niego będzie się w przyszłości emocjonować ludzkość. Mariaż szachów ze sportami walki jawi się jako dyscyplina, którą naprawdę chciałoby się oglądać na żywo, wizja takiego pokazu siły współczesnych gladiatorów połączonego z taktyczną maestrią wielkich mistrzów planszy jest naprawdę ciekawa.

Rozwinięcie starego opowiadania w pełnoprawną powieść wyszło Robertowi Szmidtowi naprawdę okazale. Chyba sam autor czuł, że ten świat ma spory potencjał, bo w epilogu do swojej książki mocno otworzył sobie furtkę do kontynuacji. I nie miałbym nic przeciwko, by takowa faktycznie powstała, bo podczas lektury „Mroku nad Tokyoramą” bawiłem się na tyle dobrze, że z przyjemnością poznam dalsze losy Ryuichiego Kody aka Rafała Tymury. A te, zwłaszcza po epilogu „Mroku”, zapowiadają się nader ciekawie.

Autor: Robert J. Szmidt
Tytuł: Mrok nad Tokyoramą
Wydawca: Znak Horyzont
Data wydania: październik 2020
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-240-7797-7

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 16. 08. 2021).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz