środa, 4 sierpnia 2021

Historie prawdopodobne - Recenzja

 

Neil Gaiman to pisarz niezwykle utalentowany, ale też, nie da się ukryć, specyficzny. Nie każdemu  jego styl przypadnie do gustu – niektórzy czytelnicy zachwycą się kolejnymi dziełami Brytyjczyka, zaś inni owszem, docenią sam warsztat, ale z miejsca odrzucą sposób prowadzenia opowieści – miejscami nieco abstrakcyjny a często wręcz oderwany od świata realnego. Mnie na przykład nie do końca „leży” Gaiman książkowy, za to jego komiksy wchodzą mi już najczęściej bez tak zwanej popity. Dlatego też do lektury „Historii prawdopodobnych” zasiadałem z dość dużymi oczekiwaniami.

Gdzieś obok nas, tuż za granicą postrzegania, mogą istnieć rzeczy niecodzienne. Takie, które wydają się niesamowite, ale których zaistnienie w naszym świecie wcale nie jest tak nieprawdopodobne, jak mogłoby się wydawać. Odkryć je, to zanurzyć się w kotle osobliwości, w którym na porządku dziennym jest  starsza kobieta żywiąca się surowym mięsem różnego pochodzenia czy też arystokracja wiktoriańskiego Londynu złożona z panteonu Wielkich Przedwiecznych...

Bardzo cenię sobie w pisarstwie Gaimana (zwłaszcza tym komiksowym) doskonałe wyczucie, które pozwala Brytyjczykowi płynnie poruszać się między różnymi gatunkami oraz łączyć charakterystyczne dla nich elementy w ramach jednej fabuły. „Historie prawdopodobne” wypełnione są takimi właśnie opowiadaniami. Trochę horroru spod znaku Wielkiego Cthulhu w parze z historią alternatywną, z wyraźnymi nawiązaniami do przygód Sherlocka Holmesa? Proszę bardzo – oto „Studium w Szmaragdzie”. A może macie ochotę na opowieść o obsesji, w której ważną rolę odgrywają motywy wiecznej młodości i seksualnej ewolucji jednostki? O tym opowiada z kolei jeden z odcinków pierwszego segmentu albumu. A takich ciekawych połączeń jest tu dużo więcej – wydaje mi się, że wielu miłośników bardziej subtelnego, klimatycznego oblicza grozy i niesamowitości znajdzie tu coś dla siebie.

Bardzo dobrym zabiegiem jest to, że opowiadania, które przeczytamy w tym albumie, nie są do końca określone. Innymi słowy – żadne z nich nie ma puenty walącej w oczy z ogromną mocą. Ich siłą jest raczej niedopowiedzenie, pozostawienie pewnych rzeczy tuż za granicą percepcji czytelnika tak, by mógł sobie to i owo dopowiedzieć. Kolejne smaczki nie są jednak szczególnie trudne do wychwycenia, co pozwala na uniknięcie przedzierania się przez morze nawiązań dostępnych jedynie dla „wtajemniczonych”. Wystarczą nieco większa niż przeciętna orientacja w popkulturze i inteligencja, by lektura przyniosła satysfakcję.

„Historie prawdopodobne” nie są albumem na jeden wieczór. Jasne, jeśli chcemy, przeczytamy ten zbiór w godzinę, dwie, ale chyba większy sens ma tym razem podejście innego typu. Rozłożenie lektury na, powiedzmy, trzy lub cztery wieczory, powinno być optymalne. Dlaczego? Otóż pewien rozrzut stylistyczny jest jednak widoczny. Pierwszemu segmentowi blisko na przykład do świata realnego, a kolejne są już opowieściami innego typu. Dobrze jest więc nie mieszać zbytnio tego wszystkiego, zwolnić, dać tekstom czas, żeby odpowiednio wybrzmiały. Warto, bo jest w nich dużo do znalezienia. Subtelne kwestie samookreślenia, dominującej nad codziennym życiem obsesji, przemijania, a obok tego pełna szalonych wizji opowieść o wilkołaku w niesławnym Innsmouth. Klimat, artyzm, a obok pulpa. Wyszło świetnie.

Rozpiętość graficzna kolejnych epizodów jest dość duża, bo każdy segment tego komiksu to inny artysta. Najważniejsze jednak, że nikt z tej stawki nie odstaje in minus. Kto jest najlepszy, to kwestia względna. Jeśli oczekujemy pewnej dozy abstrakcji i artystycznej niechlujności, wtedy warto zawiesić oko na pracach Troya Nixeya. Fani wizualnej warstwy „Amerykańskiego wampira” znajdą coś znajomego w „Studium w szmaragdzie” rysowanym przez Rafaela Albuquerque. Mark Buckingham jest z kolei dość konwencjonalny, ale niezwykle staranny. Dobrym podsumowaniem warstwy ilustracyjnej całego albumu powinno być stwierdzenie, że jest ona różnorodna, ale nader solidna.

Czy warto poznać „Historie prawdopodobne”? Prawdopodobnie tak, zwłaszcza jeśli ceni się opowieści nieszablonowe i niedające czytelnikowi wszystkich odpowiedzi wyłożonych bezpośrednio na tacy. Obok wspaniałego „Sandmana” „Historie prawdopodobne” są najpewniej jednym z większych highlightów Gaimana (choć w tym momencie warto chyba dodać, że Brytyjczyk do większości z tych opowiadań dał pomysł, a scenariusze pisali inni twórcy), ale wszystkie są warte uwagi, ja ponadto znalazłem w tym albumie potwierdzenie, że to właśnie komiksowe oblicze tego autora pasuje mi najbardziej, dobrze trafia w moją wrażliwość i moje gusta.

Tytuł: Historie prawdopodobne
Scenariusz: Neil Gaiman i inni
Rysunki: Mark Buckingham i inni
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Black Orchid The Deluxe Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Books
Data wydania: maj 2021
Liczba stron: 292
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-4908-3

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 15. 06. 2021).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz