poniedziałek, 17 maja 2021

Czarna Orchidea - Recenzja

 

Wszyscy wiemy, czym najczęściej jest komiks superbohaterski. To łatwo przyswajalna rozrywka, która zazwyczaj nie niesie ze sobą niczego bardziej ambitnego. Nie ma w tym niczego złego – tego chcą wydawcy, bo takie podejście przynosi im zyski, tego chcą też fani, którzy z kolei łakną większej ilości tego, co dobrze znają i lubią. Innowacje i nieszablonowe spojrzenie na tematykę niby nie są konieczne, ale czasami, gdy już się pojawią, potrafią zachwycić i dać gatunkowi prawdziwie artystyczny sznyt. Z takim właśnie przypadkiem mamy do czynienia przy „Czarnej Orchidei”.

Susan Linden nie ma pewności, kim właściwie jest. Została zamordowana, a później odrodziła się jako połączenie człowieka i rośliny, ale na dobrą sprawę nie jest ani jednym, ani drugim. Ma pewne wspomnienia na temat swojego przeszłego życia, ale czy faktycznie należą one do niej, czy raczej do kogoś innego? Podróż, w którą musi się udać, mająca przynieść odpowiedzi na nurtujące ją pytania, będzie jednak niezwykle wymagająca oraz bardzo niebezpieczna.

Fabuła „Czarnej Orchidei” obraca się wokół poszukiwania własnej tożsamości. Główna bohaterka nie jest człowiekiem, ale to naszemu gatunkowi jest chyba najbliższa. Choć powstała w laboratorium jako coś na kształt żywej rośliny, to targa nią wiele ludzkich emocji. Sama nie jest jednak pewna, czy taka identyfikacja jest właściwa. Na kolejnych kartach Gaiman w wiarygodny sposób portretuje uczucia protagonistki, pokazując przy tym, jak fundamentalną rzeczą dla istoty żyjącej jest samookreślenie. To klucz do akceptacji samego siebie i pojęcia celu własnej egzystencji. Tak, brzmi górnolotnie, ale tylko gdy się o tym pisze – w toku fabuły te zagadnienia wypadają niezwykle naturalnie, dając czytelnikowi ciekawy materiał do refleksji.

Choć Gaiman opiera „Czarną Orchideę” na komiksie superbohaterskim, to właściwie wykorzystuje tylko występujące w Uniwersum DC postacie, oferując nam opowieść innego typu niż tradycyjna czarno-biała relacja między herosem a złoczyńcą. Znamienny jest przy okazji fakt, że choć na kolejnych kartach pojawiaj się Poison Ivy, Mad Hatter, Batman czy też Lex Luthor, to daleko im do sztampy, z jaką często są przedstawiani. Autor świetnie wpasował ich w oniryczny charakter opowieści, skutecznie starając się wyjść poza schematy, do jakich przyzwyczajeni byli w 1988 roku czytelnicy kupujący zeszyty wydawane przez DC Comics. Owszem niektóre z wykorzystanych przez Gaimana eksponatów są charakterystyczne dla opowieści trykociarskiej, ale w rzeczywistości służą czemu innemu i w toku fabuły dobrze widać taki stan rzeczy.

Podobać się może sposób, w jaki scenarzysta podchodzi do tej opowieści. Już na samym początku, zgodnie z zasadą wyznawaną przez Alfreda Hitchcocka, następuje trzęsienie ziemi, bo jak inaczej nazwać scenę, w której tytułowa bohaterka ginie? Zapewniam przy okazji – to żaden spoiler, ale fundament całej fabuły. Później jest równie ciekawie, choć już mniej dramatycznie. Gaiman zwraca też uwagę na motywy ekologiczne, sama Czarna Orchidea nawiązuje zresztą w znacznym stopniu do postaci Aleca Hollanda w momencie, kiedy ten stał się już Potworem z bagien. Czyli robi się Moore’owsko? Tak, ten trop będzie jak najbardziej słuszny. Duch „Sagi o Potworze z bagien” jest tu wyraźnie wyczuwalny, choć Gaiman nie kopiuje poszczególnych rozwiązań, tylko inspiruje się niektórymi motywami, dając nam ostatecznie fabułę w swoim stylu, mieszając motywy oniryczne i ekologiczne z obrazami przemocy oraz doprawiając wszystko dramatem, w którym na pierwszym planie stoją bohaterowie i ich przeżycia. Nic nie jest tu takie, jakie się wydaje na pierwszy rzut oka, a nad wszystkim unosi się intrygująca mgiełka tajemnicy.

Rysunki są w tym albumie wspaniałe. Dave McKean, najbardziej znany chyba z fenomenalnych prac do „Azylu Arkham”, już na wysokości tego punktu swojego portfolio rysował prawdziwie wybornie. Realizm i mrok to cechy charakterystyczne kolejnych kadrów, a niektórym większym ilustracjom bliżej do dzieła sztuki niż do komiksowej grafiki w klasycznym ujęciu tego terminu. Kolejne strony przewraca się z autentycznym zachwytem, a po skończonej lekturze pozostaje tylko żałować, że McKean nie został etatowym rysownikiem flagowej serii autorstwa Gaimana, czyli „Sandmana”.

Jakkolwiek raczej nikt nie powie, że omawiany komiks jest szczytowym osiągnięciem Neila Gaimana, to już na tym (jeszcze dość wczesnym) etapie twórczości Brytyjczyka widać było, w jakim stylu chce on pisać. Zabawa konwencją, kreatywność, cytaty z dzieł popkultury – to wszystko już wówczas tworzyło naprawdę świetnej jakości mieszankę, w której poszczególne proporcje były dobrane z dużym wyczuciem. I choć największe sukcesy Gaimana miały dopiero nadejść, to już „Czarna Orchidea” pokazała jego twórczy potencjał, jest bowiem komiksem bezsprzecznie wartym poznania.

Tytuł: Czarna Orchidea
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: Dave McKean
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Black Orchid The Deluxe Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Vertigo (DC Comics)
Data wydania: 2021
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: II
ISBN: 978-83-281-6037-8

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. tekst ukazał się 26. 04. 2021).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz