sobota, 16 stycznia 2021

Joker. Zabójczy uśmiech - Recenzja

 

Jeff Lemire to świetny scenarzysta – prawda czy fałsz? Na tak postawione pytanie trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Kanadyjczyk ma w swoim dorobku tytuły rewelacyjne, które mogą stać się kultowe (albo nawet już są tak odbierane), ale też kilka wyraźnych flopów. Te drugie zdarzały się w komiksach bardziej „pańszczyźnianych”, pisanych dla dużych wydawców. W kontekście oczekiwania na premierę „Zabójczego uśmiechu” taki stan rzeczy był lekko niepokojący, mamy wszak do czynienia z kolejnym projektem z gatunku tych mainstreamowych. Umiejscowienie go w ramach inicjatywy DC Black Label, przeznaczonej dla fanów bardziej świadomych, dawało jednakowoż szansę na dzieło poważne i dojrzałe. Sprawdźmy zatem, czy Lemire sprostał oczekiwaniom.

Doktor Ben Arnell jest psychiatrą, który wierzy, że zdiagnozuje i wyleczy Jokera. Choć zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie stwarza obcowanie z perfekcyjnym psychopatą, i tak jest pełen nadziei, że jego metody okażą się odpowiednie i finalnie wyzwolą Księcia Zbrodni z oków szaleństwa. Co więcej, doktor Arnell jest pewien, że praca z tak wymagającym pacjentem nie wpłynie na jego prywatne życie. Okazuje się jednak, że wystarczy lekko uchylić drzwi obłędowi, by ten wlał się potężną falą w uporządkowaną egzystencję.

Prób wejścia w zbrodniczy umysł Jokera było już wiele. Lemire, kolejny twórca, który wziął się za bary z tym tematem, nie wymyśla koła na nowo. Kanadyjczyk skupia się na jednym – pokazaniu, że igranie ze śmiertelnym niebezpieczeństwem nie jest zbyt dobrym pomysłem, zwłaszcza gdy ryzyko porażki jest tak duże. Całkiem przekonująco stara się unaocznić, w jaki sposób można zdeprawować pozornie zdrową psychikę i jak mało potrzeba, by wyzwolić szaleństwo w kimś, kto na wszystkich dookoła sprawia zupełnie normalne wrażenie.

Pokazanie skutków perfidnego „prania mózgu” to jedno, ale czy w komiksie dostaniemy wiwisekcję psychiki samego mistrza manipulacji, Jokera? Cóż, tego akurat tutaj nie ma – o Księciu Zbrodni nie dowiemy się właściwie niczego nowego, bo że zimny i piekielnie inteligentny z niego drań, wiedzieliśmy już wcześniej. A jednak kreacja tego antagonisty jest całkiem przekonująca – wyrachowanie, z jakim działa, może przyprawić o ciarki, a efekty jego poczynań tylko świadczą o skuteczności jego knowań. Ten obraz został świetnie wykreowany zwłaszcza w rozdziałach pierwszym i drugim, w których Lemire daje nam to, co ma najlepszego, czyli napięcie, realne emocje i świetny fabularny twist. Cała opowieść rozmywa się jednak nieco w samym finale, ten jest niestety dość przewidywalny, co w efekcie wzbudza w czytelniku dość ambiwalentne odczucia. Trochę szkoda, że autor na sam koniec zaciągnął ręczny hamulec, bo gdyby tego nie zrobił, a zamiast tego dał się ponieść fantazji, efekty mogłyby być oszałamiające. Było tak blisko...

Do głównej historii dostaliśmy swoisty bonus w postaci dodatkowego zeszytu, zawierającego epilog „Zabójczego uśmiechu”. Ta powiązana, ale jednak osobna fabuła trzyma dobry poziom i jest interesującą wariacją na temat zdrowia psychicznego Bruce'a Wayne'a i wydarzeń z dzieciństwa, które ukształtowały go jako człowieka. W tym przypadku Lemire nie bał się swojego pomysłu, dając nam bardzo wciągającą opowieść z gatunku „co by było, gdyby”. Nie jest to nic rewolucyjnego, ale jako „elseworld” spisuje się naprawdę dobrze, przynosząc rozrywkę z gatunku tych frapujących.

Współpraca Lemire'a z Andreą Sorrentino już wcześniej była udana, można więc było spodziewać się, że i tym razem efektem ich kooperacji będzie nie tylko interesująca warstwa scenariuszowa, ale również szata graficzna na dobrym poziomie. I rzeczywiście – włoski artysta nie jest tym razem aż tak bardzo surrealistyczny, jak w „Gideon Falls”, ale to właśnie do tego komiksu mu chyba najbliżej. Znajdziemy tu kadry, które robią duże wrażenie, ciekawie obrazując szaleństwo, w które popada jeden z bohaterów. Miejscami dużą rolę pełnią też kontrasty, które dobrze dynamizują poszczególne sceny. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje się, że Sorrentino idealnie pasuje do projektów, w których ważna jest eksploracja chorego umysłu i oniryczny, oderwany od realnego świata klimat, co autor udowadnia w przypadku „Zabójczego uśmiechu”.

„Zabójczy uśmiech” mógł być komiksem wielkim, tymczasem ostatecznie okazał się tylko dobry. Czy to mało? Myślę, że nie ma co specjalnie narzekać – na tle hurtowej superbohaterszczyzny i tak prezentuje się bardzo udanie, poza tym pasuje do Black Label, zgodnie z założeniami tej inicjatywy przynosząc nam opowieść przeznaczoną bardziej dla dorosłego czytelnika, która nie razi infantylizmami. Da kawał dobrej rozrywki wszystkim tym, którzy nie mają bardzo wygórowanych oczekiwań, zaś w dorobku Lemire'a uplasuje się ostatecznie gdzieś w stanach wyższo-średnich.

Tytuł: Joker. Zabójczy uśmiech
Seria: DC Black Label
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Andrea Sorrentino
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Joker: Killer Smile
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: listopad 2020
Liczba stron: 152
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 276
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-5862-7

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 22. 12. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz