czwartek, 25 kwietnia 2019

Shazam. Potworne Stowarzyszenie Zła - Recenzja

Gdy spojrzymy na mainstreamowy komiks superbohaterski,  w oczy w pierwszej kolejności rzuca się przede wszystkim powaga – herosi rzadko mają okazję na rozluźnienie, a ich przygody często wręcz ociekają patosem. Tak jest w przypadku Batmana, Supermana czy Wonder Woman (że wspomnę tylko o DC Comics). Fabuły, których autorzy pozwolili sobie na lekkie przymrużenie oka to w zasadzie rzadkość. W tym kontekście wyjątkiem jest z pewnością Kapitan Marvel (mowa o bohaterze DC, bo jak powszechnie wiadomo, obaj amerykańscy giganci superhero mają w swojej galerii bohaterów postać tytułującą się w ten sposób), którego perypetie miewają nie tylko humorystyczny wydźwięk, ale z racji pochodzenia samego bohatera są adresowane do najmłodszych fanów. Takie w każdym razie są korzenie Shazama, a w „Potwornym Stowarzyszeniu Zła” to one odgrywają najważniejszą rolę.

Komiks skupia się na początkach działalności młodego Billy’ego Batsona jako Kapitana Marvela. Dziewięciolatek, na co dzień zmagający się z bezdomnością, zostaje zauważony przez pewnego czarodzieja, który szuka kandydata do roli superbohatera. Szybko okazuje się, że Billy, dzięki cechom swojego charakteru, może stać się kimś takim. Gdy wypowie magiczne słowo (w tym przypadku jest to „Shazam”), zamienia się w muskularnego mężczyznę obdarzonego nadludzkimi mocami. Co ciekawe, powstała w ten sposób postać jest niejako połączeniem chłopca i Kapitana Marvela, bo posiada cechy ich obu. Billy, nieświadom jeszcze wszystkich swoich nowo nabytych umiejętności, musi jako Shazam przystąpić do akcji, bo na Ziemi dochodzi do inwazji najeźdźców z innego wymiaru, którzy chcą zniewolić ludzkość. Trzeba działać szybko i zdecydowanie.

Kosmiczna inwazja jako element akcji i test charakteru głównego bohatera? Zazwyczaj pewnie bym powiedział „Ileż można?”, bo w komiksie superbohaterskim jest tego na pęczki, ale w przypadku „Potwornego Stowarzyszenia Zła” wypada od razu zaznaczyć, że wszelkie klisze, w tym właśnie ta, są używane przez Smitha w pełni świadomie i stanowią środek do celu. Tym jest z kolei nawiązanie do początków obrazkowych opowieści i próba odnalezienia tamtej radości, fabuły prostej, nieskomplikowanej, z jasno określonymi postaciami stojącymi po stronie dobra i zła. I to, trzeba przyznać, wyszło autorowi doskonale. Jako hołd dla tamtych czasów „Shazam” sprawdza się wybornie.

We wstępie do wydania deluxe Alex Ross pisze, że ta interpretacja postaci Shazama jest udaną próbą połączenia fantazji kreskówkowej rozrywki z realistycznymi opowieściami, sugerując tym samym, że nieistotne czy odbiorca będzie dzieckiem, czy dorosłym, i tak podczas lektury będzie się bawił tak samo dobrze. Czy tak się dzieje? Nie jestem do końca przekonany, bowiem ten komiks jest jednak, przynajmniej w mojej opinii, wyraźnie skierowany do młodszego odbiorcy. Na to wskazuje prostota historii, jej urok i brak większych fabularnych zaskoczeń. I to właśnie młodzi czytelnicy będą się podczas lektury bawić najlepiej.

W momencie, gdy zabawowa i lekka konwencja stanie się dla nas naturalna, komiks zaczyna przynosić stosunkowo dużo frajdy. Fabuła, choć nieskomplikowana, jest sympatyczna i angażująca. Dzieje się tak zwłaszcza ze względu na bohaterów. Bywa, że młodociani protagoniści posiadający pewne umiejętności są wyjątkowo irytujący (vide obecny Robin), ale w przypadku młodego Billy'ego tak się nie dzieje. Przeciwnie – widać w nim dziecięcą radość odkrywania nowych rzeczy i niezmąconą życiowym doświadczeniem chęć pomagania innym. Ten czysty altruizm jest naprawdę budujący.

Ilustracje dobrze pasują do treści. Odpowiada za nie zresztą ta sama osoba. Rysunki są proste i mocno kreskówkowe, co wydaje się dobrym wyborem. Całość jest bardzo kolorowa i zwyczajnie przejrzysta – trudno mi wyobrazić sobie tę historię w innej graficznej konwencji. Warto też wspomnieć o dość bogatej sekcji z dodatkami. Posłowie, proces twórczy, szkicownik – to standard wydań deluxe, a poza tym dostajemy jeszcze „Dziennik Shazama”, będący dokumentacją postępów prac nad całością. To miły suplement po lekturze właściwej części albumu.

Wydany zapewne nieprzypadkowo w okolicy premiery filmowego „Shazama” komiks Jeffa Smitha daje nam chwilę wytchnienia od obecnego kształtu komiksu superbohaterskiego. To świadomy hołd dla klasycznego oblicza tego nurtu, który stanowi interesującą ciekawostkę, kierowaną w znacznej mierze do młodszego odbiorcy. „Potworne Stowarzyszenie Zła” ma szansę na obudzenie w takich czytelnikach fascynacji nurtem trykociarskim i to jest chyba jego największa wartość.


Tytuł: Shazam! Potworne Stowarzyszenie Zła
Scenariusz: Jeff Smith
Rysunki: Jeff Smith
Kolory: Steve Hamaker
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Shazam! The Monster Society of Evil
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: marzec 2019
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda z obwolutą
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-4144-5

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz