czwartek, 13 listopada 2014

Rusłan Mielnikow "Mrówańcza" - Recenzja


Czytanie kolejnych powieści, których akcja osadzona jest w konkretnym uniwersum, obarczone jest zawsze swego rodzaju ryzykiem. Równego poziomu nie da się utrzymać przez cały czas, od czasu do czasu musi trafić się literacki gniot. Z takim mieliśmy do czynienia przy okazji Dziedzictwa Przodków Surena Cormudiana. Po lekturze tamtej powieści miałem nadzieję, że to przykre doświadczenie nie zniechęci mnie do serii na dłużej. Ostatecznie, mimo wątpliwości, postanowiłem dać jej kolejną szansę. Tym sposobem sięgnąłem najpierw po Dzielnicę Obiecaną, a teraz po Mrówańczę. I, jak się okazuje, nie była to decyzja zła.

Powieść opowiada o losach Ilii Magina, znanego innym mieszkańcom metra pod ksywką Mag. Bohater żyje na opuszczonej stacji rostowskiego metra, a celem jego egzystencji jest zabijanie mutantów, przez które odeszła jego żona i syn. Oboje zginęli podczas nieudanej ewakuacji jednej ze stacji, gdy jej naczelnik, Saper, postanowił uratować siebie samego kosztem innych i nie wysadził tunel, przez który na stację przedostały się zmutowane stwory. Mag, w wyniku splotu okoliczności, zmuszony jest do odejścia z miejsca dotychczasowego zamieszkania, i podróży w głąb metra. Wraz z innymi ocalałymi po globalnej wojnie, będzie musiał stawić czoła nowemu zagrożeniu, wyplutemu przez zniszczony świat - tytułowej mrówańczy, niezwykle niebezpiecznej nowej rasie.

To, co zwraca uwagę od samego początku powieści, to swego rodzaju powrót do korzeni serii. Mielnikow ponownie pchnął bohaterów do wnętrza ziemi, każąc im walczyć o przetrwanie w mrocznych i pełnych zagrożeń tunelach. Odwrót od świata na powierzchni wyszedł powieści niewątpliwie na dobre. Ponownie mamy możliwość poczucia niesamowitego, dusznego klimatu ciasnych korytarzy. Żyjący na kolejnych stacjach ludzie, pozbawieni wiadomości o tym, co dzieje się na drugiej linii, snują fantastyczne domysły o czyhających w ciemności niebezpieczeństwach. Przestrzeni życiowej jest niezwykle mało, a żeby przeżyć, trzeba się dostosować, co czasami wiąże się z zupełną zmianą dotychczasowych przyzwyczajeń i przełamaniem się przed robieniem rzeczy, które kiedyś były uznawane za obrzydliwe. Dzięki tym czynnikom ogólna atmosfera jest mocno klaustrofobiczna i to właśnie ta cecha jest chyba najmocniejszym atutem Mrówańczy.

Dobre wrażenie robi także tempo prowadzenia akcji. Jak na powieść stricte rozrywkową przystało, fabuła posuwa się do przodu szybko, równo i bez zbędnych przestojów. Od czasu do czasu Mielnikow przerywa ten pęd, by skupić się na głównym bohaterze, opowiedzieć kolejny fragment z jego przeszłego życia, dzięki czemu mamy wgląd w jego uczucia i nieco lepiej poznajemy kierujące nim emocje. Te momenty nie rozpraszają jednak ogólnej tendencji, by wciąż coś się działo. Ucieczka przed mutantami, kolejne potyczki ze stworami, szukanie drogi ratunku – wciąż coś się dzieje, a czytelnik nie ma prawa narzekać na nudę.

W tym ciągłym parciu do przodu nie wszystko jest jednak tak dobre, jak być mogło. Fabuła jest mimo wszystko dosyć liniowa, a dokąd Mag zmierza, wiadomo właściwie od samego początku powieści. Jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że coś potoczy się tutaj w konkretnym kierunku, to prawdopodobnie tak właśnie się stanie. Zakrętów fabularnych nie uświadczymy i pod tym względem można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze scenariuszem nieskomplikowanej gry fabularnej. To jednak jest spory minus, gdyż nawet po literaturze rozrywkowej czytelnik ma prawo oczekiwać nieco więcej głębi. Sprawy nie ratuje kompletny brak wątków podocznych, autor skupia się na przedstawianiu kolejnych perypetii Maga, resztę bohaterów traktując tylko i wyłącznie jako tło. W tej materii mogło być o wiele lepiej.

Pod względem kreacji świata nie ma w Mrówańczy większych rewolucji. Powierzchnia ziemi zniszczona została przez nuklearną wojnę i w każdym zakątku miasta (tym razem Rostowa nad Donem) straszą ruiny i zamieszkujące je mutanty. Podziemia również są takie, jak można się było spodziewać. Pewne novum następuje jedynie przy rodzaju zagrożenia, z jakim borykać się muszą mieszkańcy stacji. Mrówańcza, jak sama nazwa wskazuje, jest połączeniem dwóch owadzich gatunków. Nadciąga nad miasto całą chmarą i stanowi śmiertelne zagrożenie dla wszelkiego życia. Ulec jej muszą inne mutanty, ciężką przeprawę będą miały także ludzkie niedobitki. Pomysł autora, by wykorzystać owady jako głównych przeciwników człowieka, był trafiony. Jeśli te zwierzęta są małych rozmiarów, jeszcze nie robią takiego wrażenia, ale po powiększeniu, sprawa przedstawia się zgoła inaczej. Wielkie odnóża, czułki i śmiercionośne żuwaczki – to już ma prawo wzbudzać obrzydzenie. Te cechy mrówańczy pozwalają czytelnikowi zobrazować je jako coś obrzydliwego, co ułatwia z kolei sympatyzowanie z bohaterami, którzy starają się wyplenić ten nowy gatunek z powierzchni ziemi.

Mimo odczuwalnego braku nowości, Mrówańcza jest powieścią, która przy pewnej dozie dobrej woli może się całkiem podobać. Jeśli czytelnik nie ma wygórowanych oczekiwań i spodziewa się jedynie szybkiej i łatwej rozrywki, prawdopodobnie nie będzie zawiedziony. Na korzyść działa tu powrót w głąb metra i klaustrofobiczny nastrój. Za to jeśli oczekiwania są nieco bardziej wygórowane, rozczarowanie może jednak wystąpić. Ale bądźmy szczerzy, kto spodziewa się nie wiadomo jakich wrażeń estetycznych po powieści zatytułowanej Mrówańcza? Ja czytałem książkę Mielnikowa jako odstresowującą rozrywkę i stosując tę perspektywę, nie mogę powiedzieć,  bym czuł się oszukany. Szczerze polecam podobne podejście i wówczas nie powinno być źle. 

6/10

Autor: Rusłan Mielnikow
Tytuł: Mrówańcza
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Wydawca: Insignis
Data wydania: 22. 10. 2014
Liczba stron: 368
ISBN: 978-83-63944-62-9

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem http://szortal.com/ i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK )

7 komentarzy:

  1. Obudziłeś się, dawno nie widziałam nowych wpisów :)
    Zgadzam się w pełni z Twoim zdaniem - jeśli podejdzie się do "Mrówańczy" jak do powieści typowo rozrywkowej, jej lektura może być przyjemna. Myślę, że wiele osób popełnia błąd oczekując po UM 2033 ambitnych, czasem filozoficznych ksiąg i potem się rozczarowują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miewam okresy krótkich letargów. ;)
      To prawda, oczekiwania co do tej serii są często bardzo wygórowane, co mnie, nie powiem, dosyć mocno dziwi. Przecież już powieść, od której wszystko się zaczęło, wcale nie była niczym nadzwyczajnym, tylko zwykłą rozrywką.
      Inna sprawa, że kiedyś bym chętnie przeczytał coś bardziej ambitnego w tym uniwersum. Potencjał ku temu jest, myślę, że takie filozoficzne post-apo wyszłoby bardzo ciekawie... :)

      Usuń
    2. Nie przeczę, efekt mógłby być ciekawy, ale mam wrażenie, że cała seria zmierza w stronę rozwijania tych samych tematów i prezentuje ten sam rodzaj rozrywki, więc chyba przełomu nie ma co się spodziewać :)

      Usuń
    3. Też mi się tak wydaje. I póki poziom rzemieślnictwa będzie stał na dosyć wysokim poziomie, nie zamierzam narzekać. ;) O tym czymś ambitniejszym to tylko takie ciche marzenia. ;)

      Usuń
  2. Nie czytałam "Metra" ale wydaje mi się, że to cykl przesiąknięty nastrojem grozy i jak piszesz pełen jest "klaustrofobicznego nastroju". Cóż jestem ciekawa fabuły i samego pomysłu, szkoda, że poza czystą rozrywką nie ma na co liczyć. A szkoda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, nie jest to McCarthy i jego post-apo... Jednak na bezrybiu warto się i z "Metrem" zapoznać, najważniejsze, że nie jest to (zazwyczaj) literatura strasznie zła. Każdy ma czasami ochotę na coś w miarę lekkiego, a gdy jeszcze najdzie ochota na podobne klimaty, wybór tej konkretnej serii nie będzie zły. :)

      Usuń
  3. Myślę, że to ciekawy pomysł zbudować historię nowego postapokaliptycznego świata w mrocznym metrze, przychodzi mi do głowy wiele fajnych rzeczy... jestem ciekawa jak autor sobie z tym poradził...

    OdpowiedzUsuń