Komiksy spod szyldu „Star Wars” to już stały element polskiego rynku wydawniczego. Kiedyś ukazywały się w formie magazynu, dzisiaj fani dostają w swoje ręce regularne albumy. Na półkach największych miłośników marki stoi ich już przynajmniej kilkadziesiąt, a Egmont co chwilę serwuje nam kolejne. Idealnie byłoby, gdyby za ilością szła w parze jakość, ale z tym bywa różnie. Przed lekturą kolejnego tomu zawsze mam nadzieję, że tym razem trafi się album lepszy jakościowo. Sprawdźmy, jak rzecz ma się z „Dziedzictwem Beztroskiego”.
„Beztroski” to luksusowy statek pasażerski, który na przestrzeni dekad uczestniczył w wielu interesujących i niebezpiecznych wydarzeniach. W czasach Wielkiej Republiki musiał przetrwać atak Nihilów, później był niemym świadkiem trudnego zlecenia Aurry Sing, miejscem tajnej misji Anakina Skywalkera i Padme, celem rabunkowego skoku z udziałem Lando Calrissiana, a w końcu obiektem ataku piratów poszukujących szpiega mogącego mieć kluczowe znaczenie dla Najwyższego Porządku.
Nowe komiksowe „Gwiezdne Wojny” skonstruowano na zasadzie miniantologii – nadrzędna opowieść przetykana jest kilkoma krótszymi historiami, osadzonymi w różnych okresach Uniwersum. Sam manewr nie jest niczym nowatorskim (występował zresztą także w komiksach tej franczyzy, m.in. w „Kenobim”), ale w rękach dobrego scenarzysty może być atrakcyjnym środkiem urozmaicającym i dynamizującym fabułę. W przypadku „Dziedzictwa Beztroskiego” nadaje on całości akcyjnego sznytu i wypada przyznać, że pod tym względem album prezentuje się przyzwoicie. Inną rzeczą jest jednak jakość tych krótkich historyjek. A ta pozostawia sporo do życzenia.
Problemem kolejnych segmentów „Dziedzictwa Beztroskiego” jest przede wszystkim ich schematyczność. Nie dostajemy tu niczego, czego byśmy już nie znali. Opowieści toczą się w szybkim tempie, ale fabularny kierunek każdej z nich jest bardzo łatwy do przewidzenia, co więcej, mała objętość każdego zeszytu (to standardowe dwadzieścia stron, a w tym przypadku jeden zeszyt równa się jedna historia) nie pozwala na żadne spektakularne zwroty akcji. Scenarzysta idzie po linii najmniejszego oporu – miał stworzyć przekrojową historię, ale zrobił to tak pobieżnie, jak tylko się dało. A może po prostu zabrakło mu talentu? Jakby nie było, wyszedł mu po prostu zbyt kliszowy i nijaki komiks.
Kiedy nie ma się dobrego pomysłu, zawsze dobrze podeprzeć się znanymi postaciami – to zazwyczaj w jakiejś mierze poprawia sprzedaż. Ale czy podnosi się wówczas także jakość komiksu? Cóż, zazwyczaj nie, i tak właśnie ma się sprawa z „Dziedzictwem Beztroskiego”. Pojawiają się tu tak znane twarze jak Anakin Skywalker, Lando Calrissian czy Asajj Ventress, ale biorą udział w opowiastkach tak miałkich i krótkich, że nie mają szans rozwinąć skrzydeł, a co za tym idzie – wzbogacić całego albumu. Pojawiają się w zasadzie tylko po to, żeby dramatis personae nie było zbyt anonimowe, wychodzi więc na to, że chodzi o mało finezyjny fan serwis.
Ilustracje nie wykraczają poza współczesny standard. Innymi słowy – jest ładnie, kolorowo, momentami efektownie. Nic, czego byśmy nie znali, nic co mogłoby jakoś bardzo rozczarować. Co prawda artyście nie zawsze udaje się dobrze narysować twarze rozpoznawalnych postaci, ale takich kadrów nie ma na szczęście na tyle dużo, by obniżyły znacząco ocenę pracy rysownika. Jest po prostu przyzwoicie.
Jeśli powstanie kiedyś lista komiksów pisanych na „odwal się”, wówczas „Dziedzictwo Beztroskiego” może spokojnie się na niej znaleźć. To album, którego nikt nie zapamięta na dłużej, i który w żaden sposób nie wyróżnia się na tle innych „star warsowych” tytułów (no chyba, że na niekorzyść). Sprawia wrażenie, jakby scenarzysta chciał wykonać swoją pracę przy minimalnym nakładzie sił. Cóż – jeśli takie były założenia, to wyszło idealnie, podejrzewam jednak, że nie do końca o to chodziło. Pozostaje liczyć, że następny komiks z Odległej Galaktyki będzie prezentował znacznie wyższy poziom.
Seria: Star Wars
Tytuł: Dziedzictwo Beztroskiego
Scenariusz: Ethan Sacks
Rysunki: Will Sliney
Kolory: Rachelle Rosenberg
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Star Wars: The Halcyon Legacy
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: kwiecień 2025
Liczba stron: 128
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 165 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-6477-2
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 16. 06. 2025).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz