Inicjatywy takie jak „Wehikuł czasu“ odbieram jako niezwykle wartościowe. Chyba nikt z nas nie zna absolutnie wszystkich klasyków literatury science fiction, dlatego idea serii, która przybliża jej największe osiągnięcia, jest ze wszech miar interesująca i godna pochwały. Kolejny tom, który ukazuje się w jej ramach, to opowieść, której kluczowym elementem jest właśnie… wehikuł czasu.
„...i ujrzeli człowieka” otrzymała nagrodę Nebula za rok 1966. Czy literatura, która powstała prawie sześćdziesiąt lat temu, reprezentująca tak trudny gatunek, jak fantastyka naukowa, może po tak długim czasie nadal robić wrażenie? Odpowiedź na to pytanie jest w moim odczuciu twierdząca, a dzieje się tak z kilku powodów. Przede wszystkim Moorcock bardzo mało uwagi poświęca technikaliom – działanie maszyny przesyłającej ludzi w przeszłość nie jest szczegółowo wyjaśnione. Choć korzysta z rekwizytów science fiction, to w zasadzie jego powieść trudno do tej szufladki wsadzić – sam wehikuł czasu działa bowiem na „słowo honoru”. Nie dostajemy żadnego wytłumaczenia, jak maszyna funkcjonuje pod kątem technicznym, co ostatecznie okazuje się dobrym wyborem. Technologiczne pomysły nie mają szansy się zestarzeć, kiedy ich po prostu nie ma. Ta książka nie skupia się zresztą na naukowych aspektach, ale raczej na psychologiczno-socjologicznych rozważaniach.
Choć nie mamy do czynienia z powieścią przesadnie rozbudowaną, to nie sposób powiedzieć, by nie zawierała ona ciekawych koncepcji i materiału do przemyśleń. Co może się podobać na tych niemal dwustu stronach? Na mnie wrażenie zrobiło chociażby przedstawienie zagadnienia losu, którego nie da się uniknąć. Karl Glogauer do takiego przekonania dochodzi dopiero z czasem, ale autor skrupulatnie pokazuje, co doprowadziło go do miejsca, z którego, jak się wydaje, nie ma już odwrotu. Jak zachowuje się umysł w takiej sytuacji, dzięki jakim mechanizmom jest w stanie poradzić sobie wówczas z przeciwnościami? Moorcock w fascynujący sposób mówi o tym, jak ważna jest dla nas potrzeba nie tyle własnej wyjątkowości, ile bycia kimś ważnym dla drugiego człowieka. Czy brak poczucia bycia prawdziwie kochanym powoduje deficyt własnej wartości, zaburza psychikę, wykrzywia życie? Te pytania przewijają się w toku lektury i sprawiają, że nieustannie jest o czym myśleć.
Rozważania na temat psychologii, człowieczeństwa, gotowości do poświęceń to w zasadzie istota omawianej powieści. Nie uświadczymy w niej akcji rozumianej jako warstwa sensacyjna. To może być pewnym mankamentem, barierą dla tych odbiorców, którzy są przyzwyczajeni do większej dawki przygody. Tutaj tego zwyczajnie nie ma. Nie wszystkim spodoba się też główny bohater. Z jednej strony Glogauer jest bardzo denerwujący przez to, że jawi się jako ktoś niezwykle neurotyczny i szukający usprawiedliwień dla własnych słabości, z drugiej jest jednak osobliwie zdeterminowany, żeby pokazać światu własną wartość. Ostatecznie mamy do czynienia z postacią niejednoznaczną, która mimo to w jakiś osobliwy sposób przyciąga uwagę i hipnotyzuje.
Lektura, choć szybka (to zasługa zarówno objętości, jak i faktu, że poruszane tematy są zwyczajnie interesujące), zawiera sporo głębszych treści – autor często nawiązuje do psychologii, więc dobrze jest choć trochę ową naukę „ogarniać”, żeby przynajmniej z grubsza mieć pojęcie o tym, jakie tezy i pomysły inspirują w danym momencie postać Glogauera. Książka porusza też temat tego, jak bardzo potrafimy mitologizować wydarzenia z przeszłości. Przepuszczone przez sito społecznych uwarunkowań, wierzeń i zależności założenia danej religii potrafią być inne niż to, co z niej ewoluuje w kolejnych dekadach, wiekach i mileniach.
Naprawdę dobrze wypada zabieg dwutorowej narracji (czasy współczesne i Jerozolima sprzed dwóch tysięcy lat) – dzięki temu lepiej poznajemy głównego bohatera, zaczynamy po części rozumieć, co nim kieruje i widzimy, jak religia wpływała na jego życie od maleńkości i jak wpłynął na niego kontakt „na żywo” z postaciami, które stały się fundamentem wierzeń milionów ludzi. To osobliwie hipnotyzujące, tym bardziej, że autor nie boi się kontrowersyjnych wątków, odzierając niektóre postaci z boskości, nadając im ludzki wymiar, czasem w bardzo cielesnym wymiarze. Nie znaczy to jednak, że powieść opiera się wyłącznie na obrazoburstwie i kontrowersji. Wyraźnie widać podczas lektury, że to nie o szokowanie Moorcockowi chodziło. Zwyczajnie za dużo dzieje się na innych płaszczyznach.
Nowa propozycja Rebisu w ramach „Wehikułu czasu” to powieść bardzo interesująca, zawierająca sporo kwestii do przemyślenia, ale z pewnością nieprzeznaczona dla każdego miłośnika science fiction. Jeśli ktoś w ramach tego gatunku ogranicza się wyłącznie do akcji i rozrywki, wtedy nie ma tu czego szukać, bo to fantastyka innego typu. Dużo tu filozofowania i psychologii, a poza tym na taką książkę trzeba po prostu „mieć dzień”. Warto się jednak za nią zabrać, może odłożyć ją na później, ale w końcu przeczytać, bo ostatecznie jest naprawdę wartościowa.
Autor: Michael Moorcock
Tytuł: …i ujrzeli człowieka
Tytuł oryginału: Behold the Man
Tłumaczenie: Radosław Kot
Wydawca: Rebis
Data wydania: luty 2025
Liczba stron: 184
ISBN: 978-83-8338-306-4
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 17. 03. 2025).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz