piątek, 5 czerwca 2020

Twardziel - Recenzja

Kto czytał moje poprzednie recenzje komiksów Jeffa Lemire'a, ten wie, że darzę go ogromnym szacunkiem. Za szczególnie warte uwagi uważam jego projekty autorskie – w nich nie musi się aż tak bardzo ograniczać wytycznymi wielkiego wydawnictwa i może popuścić wodze fantazji, skupić się na bohaterach i ich emocjach oraz tym, jak wpływają na nich kolejne, nierzadko traumatyczne przeżycia. Niektórzy czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że Lemire pisze często o tym samym. To jednak duże uproszczenie, bo jakkolwiek autor w rzeczy samej lubi skoncentrować się na ludzkich emocjach, to za każdym razem kreuje opowieść w nieco innych barwach. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego dzieła.

Główny bohater „Twardziela” to zawodowy hokeista. Derek Ouelette nader często wykorzystywał jednak sport do rozładowywania własnych frustracji, aż raz zaszedł w tym zwyczajnie za daleko. Obecnie jest więc byłym hokeistą, który nadal nie radzi sobie z gniewem, a nieustającą nigdy złość rozładowuje na wszystkich dookoła. Wystarczy drobny pretekst, by gniew wybuchł z ogromną siłą. Gdy w mieście pojawia się jego dawno niewidziana siostra, Derek dostaje w końcu szansę na powrót znad przepaści. Od tego czy mężczyzna wykona krok w stronę normalności, będzie wiele zależało.

Niemal każdy z komiksiarzy zaczynał od nurtu superhero. Nie ma co się temu dziwić, swego czasu w Polsce prym wiódł przecież TM-Semic, który wydawał komiksy powszechnie dostępne i, co najistotniejsze, tanie. W gatunku można znaleźć wiele perełek godnych miana arcydzieła, jednak pełno w nim również tytułów co najwyżej przeciętnych, a polowanie na coś wartościowego robi się z każdym kolejnym rokiem coraz trudniejsze. W pewnym momencie skutkuje to więc najczęściej większym skupieniem się na komiksach wykraczających poza superhero. A kiedy już to się stanie, przed czytelnikiem odkrywa się zupełnie nowy świat, którego jedną z największych gwiazd jest Jeff Lemire (wiem, słodzę, ale nie ma innej opcji – Kanadyjczyk zasługuje na pochwały jak mało kto).

W „Twardzielu” niezwykle istotne są emocje. Nie widać tego na pierwszy rzut oka – główny bohater stara się bowiem odgrodzić od świata szczelną skorupą, która ma odciąć go od wszystkiego, co może ranić. Przyjmuje przy tym pozę tytułowego twardziela, reagując agresją na wszystkie przeciwności losu. To postać, jaką moglibyśmy spotkać na ulicy – człowiek, który walczy z własnymi demonami i czasem (często) z nimi przegrywa, ale mimo to idzie przed siebie. Jest jednak coraz bardziej poturbowany – fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Potrzebuje bodźca, żeby zacząć walczyć i zmienić swój wizerunek, a co za tym idzie, swoje życie. I taki impuls nadchodzi, jednak prowokuje pytanie – czy bohater będzie w stanie go wykorzystać?

Lemire świetnie opisuje stosunki międzyludzkie. Na pierwszym planie stoją Derek i Beth. Relacje rodzeństwa są obciążone tragedią z przeszłości, która na wiele lat naznaczyła zależności między nimi pierwiastkiem straty i boleści. Choć nie mają żalu do siebie nawzajem, to dawne wydarzenia sprawiły, że ich losy zaczęły się powoli rozchodzić, aż w końcu na dobre przestały się przecinać. To nie jedyny znakomicie nakreślony obyczajowy motyw w „Twardzielu”. Prosto w serce uderza na przykład scena spotkania Beth z ojcem. Pełna emocji rozmowa pozwala kobiecie rozliczyć się z wydarzeniami mającymi miejsce lata temu i uwolnić się od zbierającej się przez lata goryczy i poczucia żalu w stosunku do rodzica, którego postępowanie spowodowało wiele bólu w całej rodzinie Ouelette'ów. Warto przy tym zaznaczyć, że nic nie jest podane ani przesadnie łopatologicznie, ani w sposób zbyt zawoalowany – Lemire liczy po prostu na wrażliwość czytelnika.

Jeff Lemire pełni w „Twardzielu” podwójną (a właściwie potrójną) rolę. Poza scenariuszem jest bowiem odpowiedzialny także za rysunki i kolorystykę. Jeśli znacie jego kreskę z poprzednich komiksów, nie będziecie zaskoczeni. To te same, na pozór pokraczne twarze, kryjące w sobie wiele emocji. Nie można tych prac nazwać wirtuozerskimi ani realistycznymi, mają jednak duży urok – ich koślawość zwyczajnie pasuje przekazu. Pewnym mankamentem dla niektórych czytelników może być jednak fakt, że styl ilustracji jest tu bardzo podobny do tego, co widzieliśmy wcześniej. Mnie taki stan rzeczy co prawda nie przeszkadza, ale to argument, który można zrozumieć. Novum jest za to kolorystyka. Całość utrzymano w czarno-białych barwach z domieszką akwarelowych odcieni brudnego niebieskiego i szarego. Tym większe wrażenie robią pojawiające się od czasu do czasu inne, żywsze barwy – kolorowane nimi kadry zawsze mają określoną funkcję – albo jest to retrospekcja, albo godny podkreślenia element fabuły – zawsze jednak ich użycie wydaje się celowe.

Opowieść o Dereku Ouelette i jego codziennej walce z rzeczywistością stanowi potwierdzenie klasy Jeffa Lemire'a. Autor z dużą wprawą porusza się po własnej strefie artystycznego komfortu, po raz kolejny dostarczając nam komiks świetnie grający na emocjach i doskonale rozplanowany na każdej możliwej płaszczyźnie. Przy wszystkich elementach, które znamy już z twórczości Kanadyjczyka, nie jest to jednak w żadnym stopniu zjadanie własnego twórczego ogona – Lemire rozłożył znane przecież akcenty w tak inteligentny i przemyślany sposób, że zamiast mówienia o autoplagiacie, trzeba powiedzieć o kolejnym świetnym tytule w jego dorobku.

Tytuł: Twardziel
Scenariusz i rysunki: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Arkadiusz Wróblewski
Tytuł oryginału: Roughneck
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Simon & Schuster
Data wydania: marzec 2020
Liczba stron: 272
Oprawa: miękka
Format: 184 x 254
Wydanie: I
ISBN: 978-83-65938-91-6

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, obecnie dostępnym w sieci na profilu facebookowym. Tekst ukazał się 30. 04. 2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz