piątek, 4 października 2013

Riddick (reż. David Twohy) - Recenzja



Są filmy, na które czeka się z zapartym tchem, śledząc kolejne newsy o stanie postępów w produkcji. W moim przypadku takim tytułem był właśnie „Riddick”, projekt, który pozwalał mieć w końcu nadzieję, że pojawi się w tym roku w kinach film, który będzie, mówiąc kolokwialnie, zwyczajnie wymiatał i dostarczał czystej rozrywki, wywołującej uśmiech u kinomana - dużego chłopca. Starałem się nawet szerokim łukiem omijać wszelakie recenzje i opinie, by nic nie popsuło frajdy, jaką spodziewałem się czuć podczas seansu. Warunki do zachowania czystego umysłu zostały zachowane. Jakie to przyniosło efekty? O tym poniżej. 

W poprzedniej części przygód Richarda B. Riddicka, David Twory pozostawił bohatera wysoko, bo na czele tzw. Necromongerów, kosmicznych najeźdźców, pustoszących kolejne planety. Do tych wydarzeń znajdziemy nawiązanie jedynie na początku filmu, gdy Riddick dostaje się na dosyć niegościnną planetę i zostaje zmuszony do walki o przetrwanie, a w dalszej perspektywie do wyrwania się z tej cywilizacyjnej pustelni. Reszta filmu to już opis perypetii bohatera, gdy planetarny survival przeradza się w dobrze widzowi znaną konfrontację z łowcami nagród i żyjącymi na planecie potworami.


Jak zwykle największą atrakcją seansu jest sam główny bohater. To w dużej mierze dzięki wykreowanej przez Vina Diesela postaci, ta seria zyskała tak dużą popularność, a gdzieniegdzie status prawie że kultowy. Twardzieli w kinie było mnóstwo, ale Riddick umiejętnie wykorzystuje najlepsze cechy swoich poprzedników. Sporo atrakcyjności dodaje mu przede wszystkim fakt, że nie jest dobrym chłopcem, to istna szumowina, za głowę której można sporo zarobić. Nie brak mu jednak zasad, nie można więc powiedzieć, że jest typowym antybohaterem. Jego niejednoznaczność moralna to jeden z jego największych atutów. Zresztą widzowie zawsze lubili bohaterów nie do końca kryształowych. Tacy mają najostrzejsze pazury. A Riddick należy pod tym względem do czołówki, intrygował już od pierwszego spotkania i nie rozczarowuje także tym razem.

Kolejna związana z aktorstwem ozdoba „Riddicka”, a zwłaszcza jego drugiej połowy, to dialogi i relacje między jedyną żeńską najemniczką w składzie, Dahl, a innymi bohaterami, w tym zwłaszcza tytułowym i liderem jednej z grup łowców nagród, Santaną. Raz pełne jadu, innym razem ociekające przewrotną dwuznacznością, dodają fabule sporo pieprzu, sprawiając, że seans jest jeszcze lepszy.


Nieważne w jakim kierunku zdecydowałby się podążyć reżyser, szanse na udane dzieło były spore. Dlaczego? Zarówno „Pitch Black”, jak i „Kroniki Riddicka”, mimo nieco odmiennych konwencji, były filmami bardzo dobrymi. Ostatecznie okazało się, że „Riddick” dosyć wyraźnie nawiązuje zwłaszcza do pierwszej części, a z „Kronikami” łączy go przede wszystkim wstęp, w który zgrabnie wpleciono motyw Necromongerów. Nie da się na szczęście przy tym odczuć, żeby „Riddick” był w jakimkolwiek sposób produktem wtórnym. 

Taki stan rzeczy i powrót do estetyki pierwowzoru kojarzyć się może z serią „Obcy” i schematem, w którym części pierwsza i trzecia są bardzo do siebie podobne i chcą działać na widza przede wszystkim klimatem i atrakcyjnością swoistego minimalizmu. Być może takie porównanie jak powyżej wyda się niektórym karkołomne, może nawet obrazoburcze, pierwsza i trzecia część „Obcego” to w końcu jedne z najlepszych horrorów sf w historii, mimo wszystko jednak sytuacja wydaje się być dosyć podobna. A i pod względem fabuły, rozpoznawalnego bohatera i klimatu, seria Twohy'ego nie stoi o wiele niżej od dzieł Scotta i Finchera. 


Ciężko mi na dobrą sprawę wskazać konkretne wady „Riddicka”. Dla niektórych widzów minusem będzie to, co ja pochwaliłem, czyli nawiązania i czerpanie z pierwowzoru pełnymi garściami. Z tą różnicą, że malkontenci nazwą to wtórnością i przekreślą efekt finalny, oskarżając twórców o chęć pójścia najmniejszą linią oporu. Kto wie, może nawet coś w tym jest, jednak moim zdaniem w przypadku takich filmów jak „Riddick”, wypada przede wszystkim cieszyć się bezkompromisową akcją, kutymi na cztery nogi dialogami i radością z rozwałki.

Czy zatem „Riddick” jest godną częścią tej serii? Oczywiście. Co więcej, w żaden sposób nie odstaje poziomem od swoich poprzedników. Teraz pozostaje tylko kibicować filmowi, by zdołał zarobić jak najwięcej podczas swojego kinowego żywota, dobrze byłoby bowiem mieć okazję spotkać się jeszcze raz lub dwa z panem Riddickiem w ciemnym, kinowym zaciszu... 

8/10

Reżyseria: David Twohy
Scenariusz: David Twohy
Zdjęcia: David Eggby
Czas trwania: 119 min.
Data premiery: 6 września 2013 (Polska; 4 września 2013 (świat)

(Recenzja dostępna jest także na serwisie Szortal. )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz