W komiksie superbohaterskim nie brakuje dramatycznych originów, ale niewiele z nich budzi tyle emocji, ile geneza Wolverine’a. „Broń X” to historia, która na stałe wpisała się w mitologię mutantów – nie tylko jako wyjaśnienie pochodzenia adamantowych szponów Logana, ale przede wszystkim jako jeden z najmroczniejszych rozdziałów w całym Marvelowskim kanonie. Opowieść Barry’ego Windsor-Smitha, pierwotnie publikowana na początku lat dziewięćdziesiątych, wyróżniała się na tle ówczesnych komiksów oszczędną narracją, kliniczną atmosferą i psychologiczną głębią. Czy równie dobrze prezentuje się dzisiaj?
„Broń X. Wolverine” zna większość fanów postaci – ten owiany legendą tytuł jest odważny, surowy i mocno zakorzeniony w estetyce ówczesnego Marvela. Ale jednocześnie to opowieść, która nie starzeje się tak szybko, jak można by się spodziewać. Wręcz przeciwnie – z biegiem lat zyskuje na wymowie, zwłaszcza w kontekście współczesnych pytań o granice człowieczeństwa i konsekwencje przemocy. To jedna z tych historii, które zostają z czytelnikiem na dłużej, niekoniecznie przez efektowną akcję czy głośne nazwiska na okładce, ale przez to, że zostawiają po sobie niepokój i specyficzną mieszankę fascynacji i współczucia.
Fabularnie komiks nie należy do szczególnie złożonych, ale właśnie w tej prostocie tkwi jego siła. Oto historia eksperymentu, który miał stworzyć idealną maszynę do zabijania. Logan, bohater znany później jako Wolverine, trafia do tajnego rządowego ośrodka, gdzie zostaje poddany brutalnym eksperymentom. Adamantium, które na zawsze zmienia jego ciało, to tylko wierzchołek góry lodowej – prawdziwy dramat rozgrywa się głębiej, w psychice bohatera. Czy Logan zachowa człowieczeństwo, gdy odbierze mu się wszystko, co czyni go człowiekiem? Czy da się kontrolować istotę, której odebrano wolną wolę, ale nie instynkt? Te pytania stają się osią fabularną „Broni X”.
Barry Windsor-Smith nie tworzy klasycznej narracji superhero. Nie ma tu miejsca na kolorowe kostiumy, jednoznaczne wybory moralne ani walkę ze złoczyńcami. Zamiast tego dostajemy coś znacznie mroczniejszego: studium dehumanizacji, opowieść o tym, jak w imię nauki i kontroli można przekroczyć wszystkie granice etyki. Co ważne, autor nie sili się na tani dramatyzm – jego wersja historii Wolverine’a to coś na pograniczu horroru i egzystencjalnego science fiction. Długie kadry, milczenie bohatera, chłodne dialogi – wszystko to potęguje uczucie alienacji i bezradności. Czytając „Broń X”, mamy wrażenie, że zaglądamy do piekła stworzonego ludzkimi rękami.
Relacje między postaciami są tu szczególne, bo w zasadzie wiele kontaktów odbywa się w trybie nadzorca-obiekt. Logan jest obserwowany, analizowany, kontrolowany, ale nikt nie traktuje go jak człowieka. Nawet postacie naukowców, które mogłyby wnieść jakiś cień empatii, grzęzną w zimnej biurokratycznej maszynerii. W tej atmosferze pełnej uprzedmiotowienia szczególnie mocno wybrzmiewają momenty, w których Logan próbuje, czasem bezwiednie, walczyć o własną tożsamość. Najbardziej przejmujące są sceny, w których jego człowieczeństwo nie daje się całkowicie zdusić, mimo że wszystko wokół krzyczy, że już go nie ma. To właśnie ten cichy bunt sprawia, że komiks działa jak emocjonalna bomba.
„Broń X” opowiada o przemocy nie tylko fizycznej, ale też psychicznej, systemowej, a nawet naukowej. Pytania, które komiks stawia – o granice eksperymentów i o to, czym kończy się uprzedmiotowienie jednostki – są zaskakująco aktualne. Dziś, w świecie pełnym nowoczesnych technologii i sztucznej inteligencji oraz coraz bardziej zaawansowanej inwigilacji, historia Logana zyskuje nowy kontekst. Trudno nie odnieść wrażenia, że jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek stworzenia „idealnego żołnierza” – i że być może Barry Windsor-Smith przewidział więcej, niż sam przypuszczał. W tym sensie „Broń X” to nie tylko opowieść o mutancie – to także metafora człowieka złamanego przez system.
Od strony graficznej album robi ogromne wrażenie, jednak nie dzięki widowiskowości, ale za sprawą konsekwentnej stylistyki. Windsor-Smith postawił na szczegółowe, precyzyjne rysunki, często o dusznym, klaustrofobicznym sznycie. Kolory są przytłumione, pojawiają się zimne, metaliczne tony, które dobrze budują klimat sterylnego laboratorium. Co ważne, artysta rezygnuje z efekciarskich kadrów na rzecz powolnej narracji – każdy panel wydaje się przemyślany, podporządkowany psychologii sceny. To nie jest komiks, który czyta się szybko, lecz opowieść, którą się ogląda i w której się trwa. Dodam jeszcze, że omawiane wydanie zawiera także galerię okładek – warto rzucić na nie okiem, bo są naprawdę niezwykle klimatyczne.
„Broń X. Wolverine” to nie tylko klasyka, lecz także opowieść, która mimo upływu lat nie traci siły rażenia. Jeśli ktoś szuka efektownej i pstrokatej historii o mutantach, może się rozczarować. Ale jeśli zależy mu na komiksie, który traktuje superbohaterską konwencję poważnie i mówi coś istotnego o przemocy, tożsamości i poszukiwaniu człowieczeństwa, wówczas powinien po ten album sięgnąć bez wahania. To niełatwa lektura, która zostawia po sobie coś więcej niż tylko obraz kolejnej mutanckiej genezy. Zostawia ślad – jak blizna.
Tytuł: Broń X. Wolverine
Scenariusz i rysunki: Barry Windsor-Smith
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Wolverine: Weapon X Gallery Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: maj 2025
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-7554-9
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 28. 07. 2025).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz