Postać Supermana to w znacznej mierze symbol nadziei. Tak widzi go większość ludzi, a bohater zasłużył na takie postrzeganie swoimi czynami. Jednak czy jest to ktoś, komu można ufać w stu procentach? Co, jeśli pewnego dnia coś przestawi się w jego głowie i stwierdzi, że nie chce pomagać i wspierać, ale rządzić? Zważywszy na działania Supermana, taki scenariusz nie jest szczególnie prawdopodobny, ale czy można go odrzucić? Według Lexa Luthora – nie można.
Człowiek ze Stali i jego najstarszy wróg to bardzo barwna para, a Brian Azzarello podchodzi do jej sportretowania w sposób nowatorski. W momencie powstania tego komiksu nie było jeszcze zbyt modne zadawanie takich pytań, o jakich pisałem powyżej, a sam Superman prezentował się zupełnie inaczej, bardziej „kreskówkowo”. Dlatego to, co zaproponował nam scenarzysta, było ekscytującym novum.
Lex Luthor jest w tym komiksie genialnie nakreślony. Teoretycznie mamy do czynienia z altruistą, który chce wyzwolić pełny potencjał rasy ludzkiej. Uważa, że jesteśmy w stanie sięgnąć nieba i nie potrzebujemy do tego pozaziemskich inspiracji. Wspaniała motywacja. Tyle że Luthor jest przy okazji w stanie posunąć się do największego draństwa, byle swój cel osiągnąć. Brudne zagrywki są jednak wykonywane w białych rękawiczkach, rękami innych – tak, by samemu się nie pobrudzić i w razie potrzeby wszystko zamieść pod dywan. Biznesmen, któremu na sercu leży dobro innych? Tak, ale przy okazji także bezwzględny gangster, dla którego życie niewiele znaczy. Niby paradoks, ale jak się okazuje, wcale nietrudny do pogodzenia. Ten relatywizm moralny wybrzmiewa na kartach tego komiksu w wielu scenach naprawdę mocno, co robi kolosalne wrażenie.
„Luthor” ze swoim ponurym wydźwiękiem z pewnością był jedną z inspiracji filmowej interpretacji postaci Supermana autorstwa Zacka Snydera. Tam też mrok i pesymizm były podstawowymi składnikami artystycznej wizji. I raz na jakiś czas chętnie przeczytam komiks o Supermanie tego właśnie typu, pisany bardzo na poważnie, zakładający, że latający kosmita naprawdę mógłby w naszym świecie istnieć, a inni mogliby mieć wątpliwości względem jego mocy i motywacji. Jednak kluczem jest właśnie zwrot „raz na jakiś czas”. Bo mimo wszystko Superman zyskał sławę właśnie swoim altruizmem i dobrocią. Dlatego też „Luthor”, choć generalnie jest komiksem światowej klasy, stanowi dla mnie raczej odskocznię od tego, jak Supermana chcę widzieć na co dzień.
Bardzo poważna w wydźwięku opowieść okraszona została godnymi tego ilustracjami. Każdy kto choć trochę interesuje się komiksem, wie w jakim stylu rysuje Lee Bermejo. Słowo klucz to „realizm”. Kolejne kadry to piękne grafiki, które tylko uprawdopodabniają w oczach czytelnika świat, w którym bohater z symbolem „S” na piersi ratuje ludzi z opresji. Przy tym scenariuszu, przy tych wszystkich trudnych pytaniach, nie można było tego narysować w innym stylu.
Jakkolwiek nie patrzylibyśmy na postać Supermana, i kimkolwiek by dla nas ten bohater nie był, warto docenić klasę stworzonego przez duet Azzarello/Bermejo albumu. To jeden z tych tytułów, tytułów, które przetarły szlak dla poważniejszego podejścia do komiksu i urealnienia kolorowej opowiastki o niezniszczalnym herosie, a w mniejszej skali - zwyczajnie bardzo angażująca historia, którą warto znać. Także jeśli nie jest się fanem Człowieka ze Stali. Może w takim przypadku nawet jeszcze bardziej.
Tytuł: Luthor
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Lee Bermejo
Kolory: Dave Stewart, Jose Villarubia
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginalny: Absolute Luthor
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: październik 2015
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1095-3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz