Wykreowany przez Neila Gaimana świat zawsze miał wielki potencjał i czarował nieszablonowymi pomysłami, dlatego jakiś czas po zakończeniu „Sandmana” decydenci DC Comics powrócili do tej franczyzy. Mieli zapewne nadzieję na powtórzenie sukcesu, jaki stał się udziałem Anglika, jednak albumy z rozpoczętej nie tak dawno temu linii „Sandman Uniwersum” nie były już aż tak błyskotliwe. Jasne, pojawiło się kilka wyjątków (świetny „Lucyfer”), ale całościowo nie ma mowy o komiksach zasługujących na miano nowych klasyków. Projekt nie jest obecnie szczególnie mocno rozpędzony, ale w jego ramach nadal ukazują się nowe albumy. Jednym z nich są „Martwi detektywi”.
Charles Rowland i Edwin Payne to detektywi, którzy – choć są nastolatkami – prowadzą swoje biuro od dziesiątek lat. Jak to możliwe? Obaj po prostu są… martwi. To nie przeszkadza im jednak nie tylko się przyjaźnić, ale też razem pracować. Kolejne śledztwo, którego się podejmują, pcha ich na kurs kolizyjny z niebezpiecznymi tajskimi duchami, co może sprawić, że nawet oni poczują na plecach oddech śmierci. Co więcej, chłopcy napotykają na swojej drodze potężną i niebezpieczną czarownicę, która podobnie jak niegdyś Sandman pozostaje uwięziona w magicznym kręgu, a jej uwolnienie może mieć poważne konsekwencje dla świata.
Nie do końca wiem, dla kogo właściwie jest ten komiks przeznaczony. Mamy tu młodych bohaterów, którzy (obok prowadzonego śledztwa) żyją właśnie sprawami młodych. Pierwsze miłości, kwestie dotyczące przyjaźni i zaufania – to wszystko stoi tu często na pierwszym planie, Pornsak Pichetshote nie wychodzi jednak za bardzo ponad standardy obecne w wielu tytułach należących do nurtu young adult. Prowadzi te wątki rzetelnie, ale bez szczególnego błysku.
Młodzieżowość młodzieżowością, ale na tylnej okładce umieszczono oznaczenie „tylko dla dorosłych”. Jakkolwiek rzecz nie do końca tyczy się poruszanej tematyki, to od czasu do czasu zostajemy uraczeni sążnistym przekleństwem, ponadto niektóre kadry potrafią być dość makabryczne. To zapewne podnosi wiekową kategorię tego komiksu. W ogólnym rozrachunku te cechy to jednak nieco za mało, żeby lektura usatysfakcjonowała odbiorcę poszukującego czegoś więcej aniżeli rozrywki lub fana horroru. Dla pierwszego za mało tu emocjonalnego mięsa (trzeba przyznać – autor się stara, ale jego rozważania na temat niesprawiedliwości śmierci nie są szczególnie głębokie), dla drugiego za mało prawdziwej grozy. Mam nieodparte wrażenie, że fabułę pozostawiono po prostu w odrobinę zbyt dużym rozkroku.
Znajdziemy jednak w „Martwych detektywach” elementy, które mogą się podobać. Sporym plusem okazuje się wprowadzenie do dramatis personae grupy tajskich duchów – wyjście poza kulturę amerykańską zawsze jest pożądane, zwłaszcza w tak mainstreamowym komiksie, jak ten. Być może zachęci to niektórych czytelników do poszerzenia wiedzy o mitologii innych części świata. Całkiem nieźle wypada też wątek prowadzonego przez bohaterów śledztwa – rzecz rozwija się wedle reguł, w paru momentach nawet delikatnie zaskakuje, wszystko ładnie się łączy i zazębia w finale. Co więcej, w toku fabuły pojawia się kilka nienachalnych nawiązań do „Sandmana”. Scenarzysta niewątpliwie odrobił w tym zakresie pracę domową, a dla fanów wyłapywanie easter eggów będzie dodatkową zabawą.
Ilustracje robią dobre wrażenie zwłaszcza w momentach bardziej horrorowych. Potrafią być wtedy naprawdę sugestywne, mroczne i niepokojące, a czasami nawet dość obrzydliwe. To się chwali. Gorzej jest w regularnych scenach – wtedy nieco brakuje im charakteru i wyrazistości. Nadal jednak nie ma mowy o fuszerce, po prostu grafiki nie do końca trafiły w mój gust, Jeffowi Stokely’emu trzeba jednak przyznać, że na fachu generalnie się zna. Na końcu albumu dostajemy jeszcze jako bonus kilka okładek alternatywnych, na które warto zerknąć – praktycznie wszystkie są miłe dla oka i pokazują, jak mógłby się prezentować ten komiks w nieco innych stylistycznych wariantach.
Patrząc na „Martwych detektywów” kompleksowo, nie sposób powiedzieć, by był to album, który zostanie w naszej pamięci na dłużej. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z komiksem słabym. Jest po prostu w miarę przyzwoity. Lekturze na pewno sprzyja dobrze skonstruowana fabuła, lecz w jej toku scenarzysta oferuje za mało zaskoczeń, by wynieść całość wyżej poziomu niezłego czytadła „na raz”. Jeśli lubi się takie klimaty, wtedy wejdzie bardziej niż weszło mi. W zasadzie nie spodziewałem się niczego więcej, dlatego nie jestem aż tak owym faktem rozczarowany.
Tytuł: Martwi detektywi
Seria: Sandman Uniwersum
Scenariusz: Pornsak Pichetshote
Rysunki: Jeff Stokely, Javier Rodriguez
Kolory: Miquel Muerto, Javier Rodriguez
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginalny: The Sandman Universe: Dead Boy Detectives
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Black Label
Data wydania: kwiecień 2024
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-6294-5
(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 06. 12. 2024).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz