środa, 26 września 2018

Nightwing (Odrodzenie). Tom 2: Bludhaven - Recenzja

Dick Grayson to postać dobrze znana wszystkim sympatykom Batmana. Jako Robin, na przestrzeni lat wiele razy pomógł swojemu mentorowi rozprawić się z groźnymi przeciwnikami, gdy zaś nadszedł czas, by ustąpić miejsca u boku Nietoperza komuś młodszemu, przywdział inny kostium i zaczął walczyć ze zbrodnią pod nowym pseudonimem. W ramach „Odrodzenia” mamy okazję obserwować w jaki sposób kształtowała się jego kariera – w poprzednim tomie bohater próbował uderzyć w gothamski Trybunał Sów. Tym razem trafia do miasta, z którym najczęściej jest kojarzony, do Bludhaven.

Nightwing stara się znaleźć swoje miejsce na ziemi. Takowym na pewno nie jest Gotham, ono ma już swojego obrońcę, a gdy ten nie wyrabia, zawsze może wesprzeć się armią pomocników. Tam można wpaść na „gościnne występy”, ale zostawać w nim na stałe, to już niekoniecznie. A w ogóle czy można stać się bohaterem broniącym danego miejsca ot tak? Nagle, z miejsca i na zawołanie? Droga do odkrycia powołania zawsze jest kręta, a gdy Grayson trafia do Bludhaven, wydaje się, że i tutaj nie zagrzeje zbyt długo miejsca, tym bardziej, że natyka się na działających onegdaj w Gotham przestępców.

Jedną z głównych zalet „Lepszego niż Batman” była kreacja Nightwinga i jego relacji z Raptorem. Tego drugiego tym razem nie uświadczymy, zamiast niego główny bohater styka się z innymi postaciami, które jednak również nożna uznać za moralnie niejednoznaczne. Pomysł, by Bludhaven stało się swoistym miejscem odkupienia dla chcących zmienić swoje życie złoczyńców, był w założeniach całkiem interesujący. Dzięki niemu Seeley mógł pokazać w jaki sposób grupa dawnych przestępców szuka nowego początku i jak łączy się to z próbami określenia przez Nightwinga dokąd chce pchnąć swoje życie. To faktycznie wyszło nieźle. Gorzej sprawa ma się jednak, gdy z założeń przechodzimy w konkrety.

Fabuła jest strasznie pretekstowa i mało wiarygodna. Śledztwo w sprawie zabójstw dokonywanych jakoby przez zamieszkujących w Bludhaven byłych gothamskich villainów toczy się w niezwykle ślamazarnym tempie. Na kolejnych kartach dominuje policyjna prowizorka – prowadząca sprawę funkcjonariuszka chyba niespecjalnie umie to robić, ponieważ mało który z jej ruchów przynosi realny efekt, a ogólna motywacja, zasadzająca się na myśli „dajcie mi zabłysnąć”, jest niestety dyskwalifikująca i wielce nieprofesjonalna. To nawet nie jest przekupstwo i łapownictwo, cechy które byłyby jeszcze zrozumiałe i mogły być fabularnie uzasadnione, ale narcyzm połączony z postawą roszczeniową, co bardzo irytuje.

Relacje Nightwing – grupa byłych złoczyńców, jak wspominałem, są przedstawione nieźle. Jednak gdy przyjrzymy się bliżej członkom tego zespołu, czar pryska. Nie dosyć, że te postaci będą dla większości czytelników zupełnie anonimowe, to właściwie w przypadku każdego z nich mamy do czynienia albo z przerysowaniem, albo z absolutnym brakiem charyzmy. Nie wierzycie? Zatem spróbujcie poważnie potraktować komiks z występującą w nim gadającą wiewiórką, posiadającym tę samą cechę wielkim gorylem, czy też złoczyńcą, będącym połączniem człowieka i orki. To se ne da… Lepiej, na szczęście, prezentuje się sam Grayson, którego wciśnięto przy okazji w wątek romantyczno-obyczajowy. Bohater zawsze był sympatyczny, a tu tę cechę widać szczególnie mocno, co pomaga kibicować mu w jego kolejnych poczynaniach.

Ilustracje to bez dwóch zdań mocna strona „Bludhaven”. Większa część albumu rysowana była przez Marcusa To, którego prosta kreska sprawia bardzo estetyczne wrażenie. Jest lekka, a momentami wchodzi nieco w przyjemną dla oka cartoonowość, co w tym konkretnym przypadku nie było najgorszym rozwiązaniem – wszak sama opowieść też do najpoważniejszych nie należy. Nie sprawdzałem czy artysta został z serią na dłużej, osobiście nie obraziłbym się jednak, gdyby jeszcze w przyszłości miał okazję rysować jej kolejne zeszyty.

Drugi tom odrodzonego „Nightwinga” jest komiksem stricte rozrywkowym, jest też, przynajmniej w mojej opinii, zauważalnie słabszy od inauguracji serii. Podejrzewam jednak, że lekki charakter tej historii sprawi, że wielu czytelników nie będzie po lekturze rozczarowanych. Bo mimo kilku dużych wad, „Bludhaven” da się przeczytać bez bólu zębów. Ponadto, ten tytuł sporo zyskuje, gdy porównamy go do tych naprawdę słabych składowych „Odrodzenia”. Mam jednak nadzieję, że Seeley będzie spoglądał wyżej, bo bycie lepszym od ewidentnych paździerzy to żadne osiągnięcie. Wszystko okaże się w trzecim tomie. Ten już na jesieni…

Tytuł: Bludhaven
Seria: Nightwing
Scenariusz: Tim Seeley
Rysunki: Marcus To
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Nightwing vol.2: Back to Bludhaven
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: kwiecień 2018
Liczba stron: 156
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-2813-402-7

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Arena Horror i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz