niedziela, 18 lutego 2018

Thorgal. Kriss de Valnor. Tom 7: Góra Czasu - Recenzja

Przez lata twórcy „Thorgala” wyrobili swojej serii taką renomę, że dzisiaj jest to komiks doskonale rozpoznawalny, generujący ogromne zainteresowanie odbiorców i, najprawdopodobniej, przynoszący spore zyski. Nic dziwnego, że w głowach osób odpowiedzialnych za markę powstał pomysł, by do głównego cyklu dopisać kilka pobocznych, skupiających się na innych znanych postaciach z uniwersum. Obecnie zbliżamy się do końca pierwszego thorgalowego spin-offu. Mowa o „Kriss de Valnor”. „Góra Czasu” dzieje się równolegle do „Szkarłatnego Ognia” i po kolejnym tomie połączy się fabularnie z „Thorgalem”.

Po wydarzeniach zaprezentowanych w „Wyspie zaginionych dzieci” bohaterka postanawia wyruszyć w niebezpieczną podróż, pragnie bowiem odnaleźć syna. Kriss nie ma jednak czasu na wielomiesięczne poszukiwania, korzysta więc z niesamowitych właściwości tak zwanej Góry Czasu, fenomenu natury pozwalającego na skrócenie drogi i szybsze osiągnięcie celu. Sęk w tym, że igrając z czasem, Kriss na swojej drodze spotyka inne, wcale nieskore do pomocy wersje samej siebie. Tymczasem Jolan, obecnie władający wikingami Północy, pragnie zakończyć wojnę z wyznawcami Javhusa. Dlatego, za namową pewnego mędrca, decyduje się na pojedynek z liderem przeciwników. Ten, kto wyjdzie z tej próby zwycięsko, przejmie kontrolę nad wojskami i ziemiami wroga, kończąc tym samym krwawy i wyniszczający konflikt.

Kilka albumów „Thorgala” zawierało już motywy związane z czasem. Chyba nigdy ich poziom nie spadł poniżej bardzo dobrego, bo zarówno „Trzej Starcy z Krainy Aran”, jak i „Władca Gór” należą już do thorgalowej klasyki, a „Korona Ogotaia” okazała się powrotem do wysokiej formy w momencie, gdy cykl złapał lekką zadyszkę. Teraz na podobne rozwiązanie zdecydowali się Xavier Dorison oraz Mathieu Mariolle i trzeba przyznać, że również wykorzystali je dobrze. Scenarzyści nie starają się kopiować pomysłów Van Hamme’a, a ich zabawy z czasem opierają się na nieco innych założeniach. Tytułowa Góra Czasu ma osobliwe wymagania od swoich użytkowników. Ich zdradzenie mogłoby nieco zepsuć lekturę, powiem więc tylko tyle, że korzystanie z jej właściwości wcale nie jest takie łatwe i wymaga pewnej dozy poświęcenia.

Bohaterowie najnowszego tomu „Kriss de Valnor” prezentują się naprawdę ciekawie. W oczy rzuca się zwłaszcza protagonistka, która dzięki scenariuszowym zabiegom z czasem została pokazana z różnych perspektyw. Na kolejnych kartach mamy okazję oglądać Kriss nawróconą, chcącą odzyskać Aniela i stać się dla niego matką, Kriss awanturniczkę, łupiącą pechowców na morzu oraz Kriss knującą intrygi w kopalni, z której już kiedyś musiała uciekać. Twórcy mają dobrą rękę także do postaci drugoplanowych, bowiem obaj towarzyszący wojowniczce mężczyźni są interesujący i nie sprawiają wrażenia, jakby służyli tylko do zapełnienia miejsca. Nie są może szczególnie znaczący dla globalnej fabuły, ale dobrze spełniają rolę przewodników w podróży poprzez niebezpieczeństwa związane z eksploracją Góry Czasu.

Jak wspominałem, coraz bliżej do scalenia w jedno pobocznych serii ze „Światów Thorgala”, toteż Dorison i Mariolle musieli nieco przyspieszyć akcję. Zapewne dlatego zdecydowali się na jej podzielenie . Po części tratującej o Kriss de Valnor otrzymaliśmy rozwinięcie wątku Jolana. Perypetie syna Thorgala zmierzają tu w kierunku znanym z głównej serii, odchodząc nieco od polityki na rzecz charakterystycznych motywów pojedynku i próby sił. To wykorzystanie klasycznych elementów sagi pokazuje, że twórcy umiejętnie czerpią z serii to, co w niej najlepsze i z wyczuciem wybierają elementy, które mogą wywołać w odbiorcy pozytywne skojarzenia ze starszymi albumami.

Nad poprzednim tomem pracował rosyjski rysownik, Roman Surżenko, jednak tym razem został wymieniony na Frederica Vignauxa. Styl obu artystów jest wyraźnie inny – Francuz rysuje ostrzej i nie inspiruje się tak bardzo stylem Grzegorza Rosińskiego, jak jego poprzednik. Mnie bardziej podobają się efekty pracy Rosjanina, ale trzeba przyznać, że Vignaux też nie odstawił fuszerki, a wyszły mu zwłaszcza sceny akcji, które posiadają odpowiednią dynamikę, pasującą do postaci Kriss de Valnor. Nieco gorzej wypadają kadry zajmujące większą część lub całą stronę. Paradoksalnie nie są one zbyt przejrzyste, a planowana efektowność niestety zupełnie nie wypaliła.

Siódma odsłona serii potwierdza, że pisarski tandem Dorison/Mariolle całkiem dobrze czuje postać Kriss de Valnor. Pod wieloma względami „Góra Czasu” wydaje się najlepszym albumem pierwszego pobocznego cyklu, towarzyszącego „Thorgalowi”. Wykorzystanie motywów, które niejednokrotnie grały u Van Hamme’a, okazało się trafione, bezsprzecznie też podniosło jakość całości. Scenarzystom udało się przy okazji uniknąć zarzutu o nadmierną wtórność, bowiem wątek podróży przez czas potraktowali po swojemu. Pozostaje żałować, że więcej tomów ze „Światów Thorgala” nie prezentowało podobnego poziomu jak stanowiąca bardzo przyjemną rozrywkę „Góra Czasu” – może wtedy cała inicjatywa nie ocierałaby się tak bardzo o przeciętność.

Tytuł: Góra Czasu
Seria: Thorgal. Kriss de Valnor
Tom: 7
Scenariusz: Xavier Dorison, Mathieu Mariolle
Rysunki: Frederic Vignaux
Kolory: Gaetan Georges
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginału: La mantagne du temps
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Le Lombard
Data wydania: grudzień 2017
Liczba stron: 56
Oprawa: miękka
Format: 197 x 270
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2619-0

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal i na nim była pierwotnie publikowana - KLIK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz