piątek, 6 czerwca 2025

Robert Jordan "Oko Świata" - Recenzja

 

Wiele jest monumentalnych cykli fantasy, ale mało który cieszy się taką renomą, jak „Koło czasu”. Mój pierwszy kontakt z tą literacką wspaniałością to połowa lat dziewięćdziesiątych i choć nie udało mi się jeszcze doczytać serii do końca, to nie ukrywam – mam do niej ogromny sentyment. O popularności tego tytułu świadczy też fakt, że co jakiś czas muszą pojawiać się dodruki, bo kolejne tomy znikają z półek i osiągają zawrotne ceny na rynku wtórnym. Tym bardziej cieszy, że do księgarń powraca powieść, od której wszystko się zaczęło. „Oko świata”, bo o niej mowa, wiele lat temu jawiła mi się jako doskonała przygoda w świecie pełnym magii. Czas sprawdzić, jak wypada po latach i czy może zachęcić do poznania całej serii.

Do Pola Emmonda, małej wioski położonej z dala od wszystkiego, przybywa tajemnicza kobieta, która okazuje się członkinią zakonu Aes Sedai, zrzeszającego kobiety obdarzone mocą. Moiraine zamierza na własne oczy przekonać się, czy poszlaki mówiące o tym, że jeden z mieszkających w wiosce młodzieńców może być Smokiem Odrodzonym, którego przeznaczeniem jest stanąć do konfrontacji ze Złym, są prawdziwe. Kiedy miejscowość zostaje zaatakowana przez hordę krwiożerczych trolloków, Moiraine musi pomóc uciec nie tylko potencjalnemu zbawcy świata, ale i jego przyjaciołom. Wszyscy wyruszają w pełną niebezpieczeństw drogę.

Początkowo „Oko świata” bardzo mocno przypomina „Władcę pierścieni”. Podobieństwa widać w konstrukcji poszczególnych scen, które czasami wydają się wręcz przepisane z Tolkiena. Jordan w pewnym momencie czerpie pełnymi garściami z powieści, która stała się archetypem literatury fantasy. Na szczęście te inspiracje w końcu schodzą na dalszy plan, a autor zaczyna iść własną ścieżką. Warto o tym wiedzieć, zwłaszcza wtedy, jeśli tego typu odtwórczość was odrzuca. „Koło czasu” bez dwóch zdań posiada jednak własny charakter, trzeba tylko odrobinę poczekać, żeby ten fakt odkryć. Za to kiedy już dojdziemy do tej mniej inspirowanej części książki, wtedy okazuje się, że jest tu dużo prawdziwej frajdy.

Pierwszy tom „Koła Czasu” wyróżnia się dobrze wyważonym tempem. Jordan umiejętnie stopniuje napięcie, momenty szybkiej i angażującej akcji przeplatając ze scenami bardziej refleksyjnymi, lub choćby tylko spokojniejszymi. Te drugie mają zresztą swój cel – służą pokazaniu czytelnikowi ogromu świata przedstawionego i tłumaczą mu rządzące nim zasady. A trochę tego jest. Spore wrażenie robi zwłaszcza system magii. Ze źródła mocy czerpać mogą zarówno mężczyźni, jak i kobiety, ale męska połowa źródła została przed wiekami skażona, a co za tym idzie, jej użytkownicy popadają w obłęd. Na tym zasadza się zresztą cała mitologia świata przedstawionego, bo proroctwa głoszą, że pewnego dnia nadejdzie ten, którego te ograniczenia nie będą dotykać, i który przywróci równowagę. Użytkowniczki mocy to Aes Sedai – kobiety zrzeszone w formacji przypominającej zakon lub zgromadzenie. Jordan nie przedstawia jeszcze szczegółowo struktury organizacji, „Oko świata” jedynie zarysowuje jej funkcjonowanie, ale to, co odkrywamy, budzi ciekawość i zachęca do sięgnięcia po kolejne tomy.

Nie byłoby kultowości „Koła czasu”, gdyby nie bohaterowie. Najważniejsi w „Oku świata” są trzej przyjaciele z Pola Emmonda – Rand, Mat i Perrin. Jak szybko się dowiadujemy, każdy z nich jest tak zwanym ta’veren, czyli kimś, wokół kogo skupiają się ważne wydarzenia i zbiegi okoliczności. Dzięki temu zabiegowi Jordan nie tylko ma okazję skoncentrować się nie na jednej, a na trzech głównych postaciach, ale kreuje sobie równocześnie wspaniałe wytłumaczenie dla pojawiających się co jakiś czas na pozór niewiarygodnych wydarzeń czy przypadków – wszystko da się nagiąć pod bycie kształtującym Wzór. To naprawdę sprytny i przemyślany manewr, który tutaj gra wyśmienicie. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nie będzie on usprawiedliwieniem dla zbyt dużych fabularnych wywijasów w kolejnych tomach cyklu.

Na tym etapie cyklu Jordan dobrze kreśli charaktery głównych bohaterów – każdy z nich jest wyrazisty, ma unikalne cechy i umiejętności, które rozwinie w przyszłości, by odegrać kluczową rolę w misji ratowania świata. Należy przy tym oczywiście pamiętać, że mamy do czynienia z ludźmi młodymi, a co za tym idzie, każdy z nich dopiero uczy się świata i potrafi być bardzo naiwny oraz łatwowierny. Młodzi bohaterowie potrafią irytować, ale wynika to z ich braku doświadczenia i życiowej ogłady. Najważniejsze jednak, że każdy z nich jest po prostu sympatyczny i ma w sobie trudno definiowalne „coś”, co sprawia, że szczerze kibicujemy im w ich poczynaniach i jesteśmy ciekawi w jakim kierunku potoczą się ich losy. Ale „Oko świata” to nie tylko trzech głównych bohaterów, powieść zapełniona jest interesującymi postaciami i mnóstwo wśród nich silnych kobiet, co powinno dodatkowo zapunktować u współczesnego odbiorcy.

Omawiana powieść to także interesujący, żywy bestiariusz. Powieść fantasy musi być na tym polu interesująca, zwłaszcza jeśli osadzona jest w klasycznym settingu walki dobra ze złem. Trochę się tu przydają wspomniane wcześniej Tolkienowskie inspiracje, bo potwory, choć są bardzo podobne do tych z „Władcy Pierścieni”, mają własny sznyt. Obrzydliwe trolloki to oczywista wariacja na temat orków, Myrddraale przypominają Nazgule, a główny antagonista sporo zawdzięcza postaci Saurona, Jordan dodaje jednak do tego wszystkiego coś od siebie, modyfikuje czy to elementy wyglądu, czy charakteru antagonistów, dzięki czemu nie można mówić o ordynarnej zrzynce, ale raczej o wyraźnej, lecz dopuszczalnej inspiracji. Warto też wspomnieć, że autor nie zapomina o ludzkich pomocnikach zła, tak zwanych Sprzymierzeńcach Ciemności, którzy w „Oku świata” co prawda jeszcze nie wychodzą na pierwszy plan, ale stanowią intrygujący element świata przedstawionego i mają spory potencjał na interesujące rozwinięcie w kolejnych tomach cyklu.

Pierwsza odsłona „Koła Czasu” to wspaniała lektura. Tak – w pewien sposób przemawia przeze mnie sentyment oraz miłość do literatury fantasy, ale nawet odrywając „Oko świata” od porównań i inspiracji, to po prostu dobrze napisana, wciągająca powieść, którą mimo objętości czyta się błyskawicznie. Co więcej, nie wydaje mi się, żeby w jakimkolwiek stopniu się zestarzała – mówi o rzeczach uniwersalnych, prezentuje na swoich kartach klasyczną historię o walce dobra ze złem, która zachęca do dalszego odkrywania tej serii.

Autor: Robert Jordan
Tytuł: Oko świata
Tytuł oryginału: The Eye of the World
Tłumaczenie: Katarzyna Karłowska
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: kwiecień 2025
Liczba stron: 982
ISBN: 978-83-8335-539-9

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 14. 04. 2025).

niedziela, 1 czerwca 2025

Hulk - Recenzja

 

Choć na pierwszy rzut oka „Hulk” wydaje się być tytułem bardzo jednowymiarowym, to udowadniał niejednokrotnie, że potrafi wykroczyć poza zero-jedynkowe postrzeganie. Dobre recenzje zebrał zwłaszcza poprzedni run i większość czytelników będzie zapewne oceniać nowy album właśnie w porównaniu do niego. Nowe otwarcia, nieobarczone wysokimi numerami tomów, są jednak szansą na zainteresowanie danym cyklem nowych odbiorców. Jak w tym kontekście sprawdza się „Hulk” pisany przez Donny’ego Catesa?

Pierwszy z dwóch story-arców zamieszczonych w tym albumie jawi się początkowo jako coś dziwacznego. Oto Hulk, zamknięty w formie statku kosmicznego, leci gdzieś w dal. Ok – już w tym momencie pojawia się kluczowe pytanie, a mianowicie: „Jak do tego doszło?”. Weteran sylwestrowych gali różnych telewizji odpowiedziałby „Nie wiem”, co więcej, nie wiem tego i ja. By temu zaradzić, trzeba zapewne sięgnąć po któryś z poprzednich albumów z Zielonym, jednak tak naprawdę nie jest to do niczego potrzebne. Istotniejsze wydaje się być bowiem pytanie, czy taki ruch ma w ogóle sens?

Paradoksalnie koncepcja Hulko-statku wpisuje się w tradycję komiksów superbohaterskich, gdzie irracjonalne pomysły niejednokrotnie stanowią siłę napędową fabuły – tutaj jest to po prostu częścią konceptu i jeśli chce się czerpać jakąś przyjemność z lektury, trzeba tę absurdalną konwencję z całym dobrodziejstwem inwentarza przyjąć. A owym inwentarzem są niedorzeczne w założeniach pomysły, takie jak napędzanie rzeczonego statku przez gniew Hulka. Jeśli już zaakceptujemy różne szalone wizje scenarzysty, wtedy okaże się, że mamy do czynienia z opowieścią przyzwoitą w materii akcji i rozwałki. A o to właśnie chodzi w „Miazgonaucie” (swoją drogą – cudowny tytuł).

Drugi story-arc zamieszczony w tym albumie prezentuje się zdecydowanie lepiej – co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Już na poziomie scenariusza widać różnicę – tym razem dostaliśmy coś bardziej emocjonującego i w pewien sposób bardziej złożonego. Cates poświęcił w końcu więcej uwagi Hulkowi i jego wewnętrznemu konfliktowi. W ciekawy sposób zostały zaprezentowane na przykład rozterki Bannera dotyczące trzymania w ryzach swojego zielonego alter ego, skutkujące sesjami terapeutycznymi z wirtualnym konstruktem, z którym bohater zawarł nawet umowę określającą minimalną liczbę sesji terapeutycznych. Pomysłowe.

W „Planecie Hulka” wybrzmiewa także kwestia znalezienia własnego miejsca w świecie, konfrontacji z trudną przeszłością oraz znaczenia rozprawienia się z traumą w kontekście jakości dorosłego życia człowieka. Tak, wszystko nadal jest opakowane w efektowną, kolorową otoczkę, ale te zagadnienia zdecydowanie podnoszą ciężar gatunkowy omawianego komiksu. To bardzo dobry manewr, ponieważ Cates wychodzi poza schemat prostych scen walki, oferując czytelnikowi refleksję nad tożsamością i wewnętrznymi demonami Bannera, co mnie – przyznaję – odrobinę zaskoczyło, ale z czego jestem także bardzo zadowolony.

Ilustracje są takie, jakich po „Hulku” można się spodziewać – efektowne i dynamiczne w niezwykle licznych w tym albumie scenach konfrontacyjnych. Cechują się przy tym sporą przejrzystością, a to jest już niebagatelna zaleta w tego typu komiksie. Czytywałem już albumy położone przez niechlujną warstwę graficzną, na szczęście ten jest w tej materii naprawdę rzetelny.

Jak na moje oko nowy „Hulk” to komiks dwóch części. Pierwsza jest przyzwoita, ale w żadnym momencie nie powoduje szybszego bicia serca geeka. Druga za to jest już zdecydowanie lepsza i stanowi bardzo dobrze wyważony miks rozwałki z poważniejszą tematyką. Nadal jest to czysta rozrywka, ale rozrywka inteligentna, która trafi do kilku różnych grup fanów trykociarstwa. Takie podejście do superbohatera chętnie widziałbym częściej. „Hulka” trzeba jednak ocenić całościowo i patrząc na niego w taki sposób wydaje się, że najsprawiedliwszym werdyktem będzie określenie go słowami „całkiem dobry”.

Tytuł: Hulk
Seria: Marvel Fresh
Tom: 1
Scenariusz: Donny Cates, Ryan Ottley
Rysunki: Ryan Ottley
Kolory: Fran Martin, Federico Blee i inni
Tłumaczenie: Dariusz Stańczyk
Tytuł oryginału: Hulk by Donny Cates Vol. 1: Smashtronaut!; Hulk by Donny Cates Vol. 2: Hulk Planet
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: luty 2025
Liczba stron: 300
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-7503-7

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 31. 03. 2025).

sobota, 24 maja 2025

Superman. Tom 1: Supercorp - Recenzja

 

Superman cieszy się w Polsce sporą popularnością, a szczególnie udany był dla niego ostatni czas. Zadomowił się na naszym rynku wydawniczym, a na półkach pojawiają się różne serie z jego udziałem – to po pierwsze. Po drugie – jakość opowieści związanych z Kal-Elem w ostatnim czasie naprawdę imponuje. Chciałoby się powiedzieć: chwilo, trwaj! Oto jednak w nasze ręce trafia nowy tom, a na nim widnieje inne nazwisko scenarzysty. Pewien niepokój zakiełkował w moim sercu fana, przyznaję. No bo jeśli coś działa dobrze, to po co to zmieniać? Komiks superbohaterski rządzi się jednak swoimi prawami i zmiana jest jednym z tych praw. Zobaczmy, czy rzeczywiście było się czego obawiać w przypadku „Supercorpu”.

Lex Luthor przebywa w więzieniu, ale chce zmienić postrzeganie własnej osoby w oczach społeczeństwa. Żeby przekonać Kryptonijczyka do tego, że się zmienił, Luthor przekazuje mu Lexcorp i przemianowuje korporację na Supercorp. Ma się ona stać nieocenioną pomocą w walce z czyhającymi na miasto i świat zagrożeniami. Nauczony doświadczeniami Superman nie do końca wierzy w szczerość intencji swojego starego wroga, ale okoliczności sprawiają, że musi podjąć współpracę.

Powiem szczerze, że jeśli chodzi o komiks superbohaterski, to najbardziej trafiają w mój gust albumy, w których bohaterowie mierzą się z nowymi zagrożeniami. Wtedy łatwiej jest pokazać coś ciekawego, postawić bohatera w nowej, nieznanej sytuacji i przekonać się, jak poradzi sobie w momencie, w którym musi szybko reagować i dostosowywać taktykę do zmieniających się okoliczności. Takie motywy są jednak rzadkością, często ustępują miejsca tzw. evergreenom. W przypadku Supermana jest to jego konflikt z Lexem Luthorem, który ciągnie się od dawna i nie zapowiada się, żeby miał się kiedykolwiek skończyć. By fani nie zgrzytali zębami na skutek ciągłego odgrzewania fabularnych klisz, potrzebne są innowacje. Takowe proponuje Williamson i muszę przyznać, że wychodzi mu to naprawdę dobrze.

Luthor siedzi w więzieniu. Ok – tutaj zaskoczenia nie ma, bo to wszak arcywróg Supermana, prawda? No właśnie nie do końca. W interpretacji Williamsona Luthor prezentuje się nieco inaczej, niż do tego przywykliśmy. Scenarzysta nie kreśli go jako złowieszczego masterminda, ale kogoś, kto owszem, ma trudną przeszłość i popełnił sporo błędów, ale stara się zmienić swój wizerunek i pokazać, że nadal może być kimś, komu można zaufać i z kim warto współpracować, żeby uczynić świat lepszym. Czy jego intencje są czyste? Tego nie wiadomo – Luthorowi nie do końca wierzymy nie tylko my, nie wierzy mu też Superman. I to nadaje tej historii dodatkowego smaczku. Bo niby wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, ale czy rzeczywiście tak jest? To daje pole do własnych przypuszczeń i interpretacji różnych scen, dostarczając przy okazji sporo czytelniczej frajdy.

Williamsonowi udało się dobrze uchwycić istotę postaci Supermana. To nadal ten bohater, którego lubimy – odważny, pewny siebie i bezinteresowny. Wyczulony na krzywdę, potrafi zająć się problemami zwykłego człowieka, na przykład zapobiegając zrujnowaniu wesela randomowej młodej pary i na chwilę porzucając przy tym sprawy z gatunku tych wielkich. To między innymi za tę empatię i ludzką twarz cenią go fani na całym świecie i właśnie takiego pokazuje go scenarzysta. Nie uważam, by innowacje czy zmiany w wizerunku bohatera zawsze były czymś złym, ale istnieją takie jego elementy, przy których nie trzeba mieszać i jednym z nich jest właśnie charakter Człowieka ze Stali. „Supercorp” sprawdza się również w warstwie czysto rozrywkowej. Zaproponowana przez Williamsona opowieść po prostu angażuje i na całej przestrzeni albumu trzyma dobre tempo, co sprawia, że lektura jest przyjemna. Nie jest to również komiks z tych przesadnie skomplikowanych – właściwie wszystko wydaje się jasne i przejrzyste, a to z kolei sprzyja szybkości lektury.

Warstwa graficzna „Supercorpu” prezentuje się znakomicie. Jamal Campbell tworzy kadry efektowne, cechujące się sporym dynamizmem i przejrzystością. Daleko mu do przesadnego realizmu, jego prace są kolorowe i dobrze podbijają akcję i przygodę. Taki styl pasuje tu idealnie. Wszystko wygląda po prostu niezwykle estetycznie i ładnie, i to zarówno w scenach dynamicznych, jak i tych bardziej statycznych.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że mamy do czynienia z albumem szybkim, łatwym i przyjemnym. „Supercorp” to komiks udany, który lekko modyfikuje pewne elementy świata przedstawionego, ale generalnie jest tym, co fani „Supermana” cenią i lubią. To udane rozpoczęcie nowej ery w historii bohatera – ery, która prawdopodobnie nie przyniesie rewolucji, lecz zapowiada się nader interesująco.

Tytuł: Supercorp
Seria: Superman
Scenariusz: Joshua Williamson
Rysunki: Jamal Campbell, Nick Dragotta i inni
Kolory: Jamal Campbell, Frank Martin i inni
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Superman Vol. 1: Supercorp
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: luty 2025
Liczba stron: 180
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-6567-0

(Recenzja powstała dzięki współpracy z serwisem Szortal, na którym ukazała się 28. 03. 2025).